Dzisiaj jest: wtorek, 21 maja 2024   Imieniny: Donat, Tymoteusz, Walenty

więcej ›

SPORT

PUBLICYSTYKA

"Nie odkładać marzeń na później"

Barbara Piwiszkis z mężem Sebastianem
 
Wiosną tradycyjnie już czytelnicy działu sportowego JasNetu dokonali wyboru Sportowca Roku. Tym razem zwyciężyła reprezentantka Grupy Biegowej Kobiet na 5+ Barbara Piwiszkis, która wcześniej wygrała sondę na Sportowca Grudnia 2018 roku.

Barbara Piwiszkis
to jedna z najlepszych jastrzębskich lekkoatletek, która jednak z wielkim dystansem podchodzi do swoich osiągnięć i sukcesów. Podkreśla, że bieganie jest jej pasją. - Kiedy biegnę, to po prostu podążam przed siebie. Nie obawiam się o wynik, tylko cieszę się chwilą. To jest takie moje "bieganie w obłokach" - mówi laureatka naszego plebiscytu, która jako żona i matka trzech córek przekonuje zarazem, iż "nie można ciągle odkładać marzeń na później". Zapraszamy do lektury wywiadu ze Sportowcem Roku 2018!
 
- Gratuluję zwycięstwa w plebiscycie na Sportowca Roku 2018. Spodziewała się pani tak okazałego triumfu?
Barbara Piwiszkis - To stuprocentowe zaskoczenie! Konkurencja była przecież bardzo mocna. W plebiscycie na Sportowca Grudnia nominowani byli m.in. hokeiści JKH GKS Jastrzębie, a zatem bardzo silna i znana w mieście grupa sportowców. Tymczasem ja jestem całkowitą amatorką, więc teoretycznie moje szanse należy uznać za znikome. Przyznam, że wtedy także nie spodziewałam się wygranej. Natomiast w plebiscycie na Sportowca Roku moim głównym konkurentem okazał się Krystian Korzański, który ma niesamowite osiągnięcia w ultramaratonach. Tym bardziej cieszę się, że znajdują się ludzie, którym podoba się moja pasja.
 
- A zatem przejdźmy do pani jako sportowca. Skąd Barbara Piwiszkis w lekkoatletyce?
- Kiedyś nieźle biegałam jako uczennica Szkoły Podstawowej nr 13. Moją nauczycielką wychowania fizycznego była pani Huculak, która często wysyłała mnie na zawody międzyszkolne. Raz nawet zajęłam pierwsze miejsce, ale nie pamiętam ani dystansu, ani miejsca rozgrywania. Wiem jedynie, że biegłyśmy przez pola pełne buraków i ziemniaków, a ja w nagrodę wygrałam kasetę "Psy wojny" (śmiech). W innym biegu, którego meta znajdowała się na Stadionie Miejskim, zajęłam lokatę na podium. Wtedy też na krótko trafiłam do Klubu Biegacza MOSTiR...
 
- No i wszystko jasne. Czyli zwrócił na panią uwagę sam Jan Tyniec?
- Tak, przez chwilę trenowałam u pana Jana i u Stefana Kalinowskiego. Ale był to tylko krótki epizod. Pamiętam, że Jan Tyniec mawiał: "Baśka, ty masz bardzo dobry krok. Jak ty postawisz jeden, to inni muszą zrobić dwa". Zachęcał mnie do treningów, ale potem jakoś to wszystko uległo rozmyciu... 
 
- Mamy więc do czynienia ze zmarnowanym talentem. Wiem już zatem, skąd takie postępy w osiąganych wynikach. Mam tu rezultaty z Biegu Kobiet na 5+, gdzie w 2016 roku miała pani wynik 24:46, a w kolejnych latach już 24:18, 23:38 i 23:32.
- Być  może to prawda z tym "zmarnowanym talentem" (śmiech). Dziś żałuję, że nie podjęłam bardziej regularnych treningów u Jana Tyńca. Być może wyglądałoby to inaczej. Ale było, minęło... Potem poszłam do liceum, wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Nie było czasu na sport. 
 
- Z moich notatek wynika, że powrót nastąpił w 2016 roku w biegu "Zawsze Pierwsi" we Wrocławiu.
- Istotnie, to były moje pierwsze zawody po tej długiej przerwie. Zaczęło się tak, że pewnego razu poszłam potruchtać na dystansie 2,5 km. Poczułam, że to jest to. Najpierw biegałam sama, a potem z koleżanką. Następnie zostałam namówiona do dołączenia do tworzącej się właśnie wtedy Grupy Biegowej Kobiet na 5+. Początkowo nie byłam tym zainteresowana, ale... pojechałyśmy na tę imprezę do Wrocławia. Wówczas znów poczułam tę miłą adrenalinę związaną z zawodami i przypomniałam sobie stare, dobre czasy z podstawówki. Udało mi się ten bieg zamknąć niezłym rezultatem. Stwierdziłam, że to ma sens i w ten sposób wróciłam do biegania.
 
- Czyli de facto "druga" przygoda Barbary Piwiszkis z biegami trwa od trzech lat. Jest zatem o czym rozmawiać. Dlatego musi paść sakramentalne pytanie o ulubioną imprezę.
- Mój najlepszy bieg, który będę najbardziej wspominać, to "Breńskie Kierpce". Wtedy po raz pierwszy wzięłam udział w biegach górskich. Z chęcią zawsze będę wracać do tych zawodów, choć akurat w tym roku jest to niemożliwe z powodu planów urlopowych. W "Breńskich Kierpcach" kocham tę cudowną specyfikę rywalizacji i przecudowne widoki, które wynagradzają cały trud na trasie. Niezależnie od tego, czy na finiszu pojawię się po dwóch, czy po pięciu godzinach, to będą zawsze "moje" zawody. Natomiast drugą ulubioną imprezą jest Maraton Górski Leśnik.
 
- Sądziłem, że za ten najlepszy bieg uzna pani Silesia Maraton, pokonany w naprawdę niezłym czasie 3 godzin i 44 minut. Tych maratonów i półmaratonów ma już pani kilka na swoim koncie.
- Tak, a kolejnym będzie Poznań Maraton, który odbędzie się w październiku. Oczywiście bardzo mile wspominam Silesię Maraton, ale... mnie aż tak bardzo o wynik nie chodzi. Oczywiście cieszę się z osiągniętego rezultatu, szczególnie jeśli jest moim rekordowym, ale najważniejsza jest satysfakcja z samego biegu.
 
- W Silesia Maraton 2018 nie walczyła pani o taki właśnie czas? Na przykład o złamanie trzech godzin i trzech kwadransów?
- Nie. Po prostu biegłam przed siebie! Nie przygotowuję się specjalnie pod daną imprezę. Biegam regularnie, niezależnie od  pogody i tego, czy mi się chce, czy nie. Generalnie jednak kocham spontany! W zawodach zwyczajnie biegnę przed siebie, a jeśli na mecie pojawi się fajny wynik, to radość jest podwójna. Nie spinam się jednak, aby osiągnąć określony czas. To już nie byłabym ja. Nie jest tak, że liczę każdą sekundę na każdym kilometrze. Chcę czerpać satysfakcję z biegania. Jeżeli uda się poprawić jakiś wynik, to super. Ale gdy nie wychodzi, to też nie płaczę z tego powodu.
 
- Przejdźmy zatem do biegów górskich, które jak rozumiem coraz bardziej kręcą Barbarę Piwiszkis.
- Tak jak mówiłam wcześniej, górskie krajobrazy wynagradzają cały trud. A ponieważ człowiek jest tak skonstruowany, że pragnie pokonywać kolejne bariery, to chyba wszystko jasne. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jeśli pokonałam górskie 15 km, to dlaczego miałabym nie spróbować zmierzyć się z półmaratonem? Potem pojawia się marzenie o przebiegnięciu 50 km. Motywacją jest chęć sprawdzenia siebie i przekroczenia własnych ograniczeń. A góry po prostu kocham.
 
- Czy ma pani jakąś ulubioną górską trasę do trenowania? Tudzież ulubione pasmo lub górę?
- Nie. Jestem osobą spontaniczną. Nie lubię sytuacji, w której dokładnie wiem, że za kilka sekund muszę np. skręcić w lewo. Wolę biegać tam, gdzie zaniosą mnie nogi. 
 
- Skoro już poruszyliśmy temat dystansów ultra, to nie mogę nie zapytać o Salamandra Ultra Trail. Nie obyło się tam bez kontrowersji i dyskusji w internecie na ten temat. 
- Tegoroczną Salamandrę na dystansie 100 km charakteryzowały fatalne warunki pogodowe. Po prostu było niezwykle ciężko. Na trasie leżało wiele powalonych drzew, lał deszcz, było zimno, a podłożem okazała się śliska nawierzchnia z błota i śniegu. Organizatorzy informowali nas na odprawie, że z powodu trudnej trasy być może przesuną nieco limity czasowe na punktach kontrolnych. Ostatecznie nie zrobili tego i oczywiście nie musieli tej obietnicy spełniać. Faktem jest jednak, że gdy wypowiedziałam swoje zdanie w tej kwestii, to na profilu imprezy wywiązała się ostra polemika. Zarzucano mi, że miałam za mało pokory wobec dystansu 100 km. Nie uważam jednak, aby ten zarzut był prawdziwy.
 
- Dlaczego?
- Organizatorzy ustalili limit przebiegnięcia trasy na barierze dwudziestu godzin. Byłam spokojna, że jeśli nic złego się nie stanie, to bez większych kłopotów zdołam tego dokonać. Wcześniej w czasie niespełna dziewięciu godzin zaliczyłam wspomnianego już Leśnika na dystansie ok. 50 km, więc zachowując to tempo byłam w stanie spokojnie pokonać 100 km w czasie mniej więcej osiemnastu godzin. Zostawiłam sobie zatem aż dwie godziny zapasu. Na trasie walczyłyśmy wspólnie z moją koleżanką Joanną Menżyk. Dobiegłyśmy do bodajże trzeciego punktu kontrolnego, gdy okazało się, że przekroczyłyśmy limit czasu o... cztery minuty. W efekcie nie puszczono nas na kolejny etap. Miałam wielki żal do organizatorów o te kilkaset sekund. 
 
- Są tacy, którzy powiedzą, że limit to limit...
- Ja na miejscu organizatorów chyba przymknęłabym oko na tak niewielką stratę, choć rozumiem, że powinni być nieugięci. Z drugiej jednak strony, Salamandra Ultra Trail to nie jest tania impreza. Wpisowe jest wysokie, więc chyba mogłyśmy liczyć na taki mały gest. No trudno, nie załamuję się. Na pewno spróbuję jeszcze kiedyś przebiec te 100 km, choć... zapewne nie w ramach Salamandry. Tak po prawdzie, to mogłam zrobić to już wtedy, zwyczajnie oddając organizatorom chip i walcząc dalej poza konkurencją. Byłyśmy z Asią jednak bardzo rozgoryczone i dlatego wyszło jak wyszło. Co gorsza, z tegoż punktu kontrolnego zeszłyśmy na dół wczesnym porankiem, więc nie było żadnego transportu. Organizatorzy nie zadbali o to. Musiał po nas przyjechać mój mąż. Pewnie za tę opinię czekają mnie jeszcze kolejne hejty, ale trudno.
 
- Przejdźmy do przyjemniejszych spraw. Codzienność Barbary Piwiszkis to jednak nie bieganie, a rodzina. Jest pani żoną i mamą. Dlatego chciałem poprosić o małą poradę dla naszych czytelniczek, które być może chciałyby również spróbować tej pasji, a boją się lub wstydzą.
- Wstyd w tej sprawie nie ma sensu. Proszę spojrzeć na naszą cudowną Grupę Biegową Kobiet na 5+, gdzie jest tak wiele pań. Jedne biegają szybciej, inne wolniej, ale... liczy się to, że biegną! Każda z was znajdzie u nas partnerkę do choćby lekkiego treningu. Taka przebieżka to fantastyczna sprawa! Spokojny trening może nawet okazać się swego rodzaju lekarstwem na codzienne kłopoty. Można się wygadać, odpocząć psychicznie i naładować się endorfinami. Naprawdę, nie ma co się zastanawiać. Nie można ciągle odkładać marzeń na później.
 
- Niektóre z pań być może w usprawiedliwieniu powiedzą, że nie mogą zaniedbywać rodziny...
- Moim zdaniem to jest nieprawidłowe podejście. Mój mąż Sebastian wspiera mnie w każdym momencie. Mamy trzy córki - Nicolę, Oliwię i Magdalenę. Nie można jednak absolutnie całego swojego dnia poświęcać rodzinie. Trzeba też znaleźć kilka minut dla siebie. Dlaczego? Ponieważ dzieci za jakiś czas wyfruną z gniazda. I co dalej? Mam zostać sama przed telewizorem? Nie! Należy znaleźć parę minut na hobby. Faktem jest, iż rodzice, którzy mają swoją pasję, są lepszymi matkami i ojcami. Po prostu mając te kilka minut odskoczni od codziennych kłopotów częściej się uśmiechają i nie pozwalają, aby szarość życia całkowicie ich zdołowała. Każdy z nas ma swoje problemy. Bieganie pomaga w ich pokonaniu.
 
- Idźmy dalej. Podobno właśnie rozmawiam z szeroko pojętymi "służbami"...
- Tak jest. Od marca jestem strażniczką Straży Miejskiej.
 
- Komendant jastrzębskiej Straży Miejskiej chyba ma powody do zadowolenia, że będzie miał taką wybieganą strażniczkę. Przestępca nie ucieknie.
- O to trzeba byłoby zapytać samego pana komendanta. Ale potwierdzam, że przestępcy nie mają szans (śmiech). 
 
- Drugim powodem do optymizmu jastrzębskich strażników są medale, które Barbara Piwiszkis zdobywała już ku chwale tej służby. 
- Rzeczywiście. Jak na razie wywalczyłam dwa miejsca na podium. Najpierw zdobyłam brąz w Biegu Crossowym w Bytomiu na dystansie 9 km, a niedawno byłam trzecia w Ekstremalnym Półmaratonie Górskim Służb Mundurowych. Rywalizowałam tam z policjantkami, żołnierkami czy pracowniczkami służby więziennej. Byłam jedyną przedstawicielką Straży Miejskiej.
 
- Wypada tylko pogratulować. A kim jest dla pani nasz najlepszy obecnie biegacz Sebastian Bartnik? Bardziej kolegą czy już trenerem?
- Oczywiście, że kolegą! Sebastian jest wspaniałym kompanem, który podpowiada, co i jak poprawić, aby było jeszcze lepiej. Naprawdę zna się na rzeczy. Czasem trenujemy razem i wtedy śmieję się, że "podciąga" mnie na zajęciach. To bardzo pozytywny człowiek, który mnie wspiera i trzyma za mnie kciuki na zawodach. Dla każdego ma dobre słowo. Ja też bardzo się cieszę, że mam okazję niemal co tydzień gratulować mu ogromnych sukcesów, jakie ostatnio są jego udziałem. Bardzo mu dziękuję, podobnie jak Arlecie Dejewskiej, z którą również wiele trenowałam. Wiele się od niej nauczyłam.
 
- A komu jeszcze chciałaby podziękować laureatka plebiscytu na "Sportowca Roku 2018"?
- Na pewno mojemu mężowi i córkom. To moi najwierniejsi fani! Generalnie dziękuję wszystkim moim przyjaciołom, którzy mnie wspierają. Dziękuję mojej przyjaciółce Annie Gnaś, która zawsze ze mną biega i z którą zawsze mogę o wszystkim porozmawiać. Dziękuję mojej wspaniałej Grupie Biegowej Kobiet na 5+. Drużyna to drużyna! Dziewczyny zawsze są za mną, szczególnie kiedy coś nie wyjdzie. Nawet w najgorszej sytuacji nie zabraknie mi z ich strony dobrego słowa. Dziękuję mojej koleżance Joannie Menżyk, która jest dla mnie "siostrzyczką biegową". Dziękuję też kolegom i koleżankom ze Straży Miejskiej. Choć pracuję z nimi zaledwie parę miesięcy, to zawsze mogę liczyć z ich strony na gratulacje. No i nie mogę nie wspomnieć o Krzysztofie Fabianie, który jest wybitnym fizjoterapeutą. Bez niego nie mogłabym realizować mojej sportowej pasji. Kilka lat temu stwierdzono u mnie bowiem zwężenie tarczy międzykręgowej. Lekarze zawyrokowali, że o bieganiu mogę zapomnieć. Tylko dzięki Fabianowi byłam w stanie wrócić do sportu. A tak w zasadzie musiałabym podziękować... wszystkim, których znam! 
 
- Na koniec dwa ostatnie pytania. Pierwsze z nich to sportowe i życiowe cele i marzenia Barbary Piwiszkis.
- W zasadzie są to pragnienia mało skomplikowane. Sportowy cel to... biegać jak najdłużej. Krótko mówiąc, żeby dopisywało mi zdrowie. Jeśli jest zdrowie, to jest wszystko. Byłoby mi niewymownie przykro, gdybym musiała zrezygnować z uprawiania sportu i chodzenia po górach. Nie wyobrażam sobie życia bez tej mojej pasji. Pieniądze szczęścia nie dają. Dziś są, a jutro ich nie ma. Same w sobie nie są złe, bo poprawiają warunki bytu, ale w zasadzie do szczęścia niewiele mi potrzeba - zdrowia i miłości. 
 
- Skoro o miłości mowa, to drugie z ostatnich pytań. Za co Barbara Piwiszkis kocha biegi?
- Za to, że ta pasja mnie wzmacnia. Dzięki bieganiu staję się silniejszą osobą. W tym sporcie jest tak, że po nieudanych zawodach potrafimy zaakceptować porażkę. Mówimy sobie, że następnym razem będzie lepiej. Uczymy się unikać oceniania siebie, że jesteśmy do niczego. Wiemy, że będą kolejne biegi, kolejne treningi i kolejne zawody. Kiedy biegnę, to po prostu podążam przed siebie. Nie obawiam się o wynik, tylko cieszę się chwilą. To jest takie moje "bieganie w obłokach" (śmiech).
 


 

rozm. mg

KOMENTARZE

  • Andrzej | 08/08 godz. 11:56

    Wielkie gratulacje, Basiu.

  • | 07/08 godz. 16:44

    Fajna kobieta, bardzo sympatyczna i pełna uśmiechu. Pozdrawia narciarz z wypadu :)

  • Katarzyna | 07/08 godz. 16:07

    Moja sąsiadka z klatki.Gratuluję i kibicuje

  • jasnet.pl | 07/08 godz. 14:46

    Komentarze do tego tekstu zostały wyłączone!
    Minął okres dodawania komentarzy.

Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies
Zamknij X