Dzisiaj jest: piątek, 17 maja 2024   Imieniny: Brunon, Sławomir, Weronika

więcej ›

SPORT

PUBLICYSTYKA

Niezniszczalna Aneta

 

- "No to po niej. Cud, jeśli jeszcze kiedyś będzie mogła normalnie chodzić" - zawyrokowali znawcy tematu na widok tego, co właśnie ujrzeli. Biegnąca na drugim miejscu 42. edycji Crossu Mysłowickiego dziewczyna usłyszała przed momentem "pęknięcie struny" i upadła. Całkowicie zerwane ścięgno (razem z przyczepem!) w prawej nodze. Horror. Stojący nieopodal dawny szkoleniowiec zawodniczki, a jednocześnie kolega i odkrywca jej talentu zamarł. Aktualny trener lekkoatletki nie miał nawet odwagi podejść do podopiecznej, obawiając się chyba wybuchu paniki i płaczu. Tymczasem będąca w adrenalinowym szoku zawodniczka... dwukrotnie próbowała wstać i mimo koszmarnej kontuzji dotrzeć do mety. "Dam radę! Doczołgam się". Nie mogło się udać. Kilkanaście godzin później pechowa biegaczka leżała już "pod nożem" chirurga, doktora Tomasza Wodeckiego. Był 1 marca 2014 roku.

 

Bohaterką wyżej opisanej sytuacji była Aneta Suwaj. Dziewczyna, która od ponad ćwierćwiecza mieszka w Jastrzębiu-Zdroju i... jest w gronie najbardziej niedocenianych sportowców w naszym mieście z wielkimi szansami na zwycięstwo w tym niechlubnym plebiscycie. Niby zameldowana tutaj, niby wciąż mieszkająca na Zofiówce, a jakby obca wobec całego środowiska, choć przygodę z lekkoatletyką rozpoczynała w Klubie Biegacza MOSiR, a w rubryce "miasto" na każdych kolejnych zawodach wpisywała zawsze "Jastrzębie-Zdrój" (lub, jak kto woli, "Jastrzębie Zdrój"). Wspomnianym "odkrywcą talentu" był natomiast Jakub Staśkiewicz, który dziś jest "ojcem chrzestnym" naszej  lekkoatletycznej "rodziny Corleone". "Wujek google" w temacie Anety Suwaj  zawiesza wyszukiwarkę (każdą, nie tylko tę najsłabszą) przy otwarciu trzydziestej karty z wynikami zawodów z jej udziałem. Tymczasem dość powiedzieć, że to czwarta i piąta zawodniczka w biegu na 3000 metrów Halowych Mistrzostw Polski Seniorów w Spale odpowiednio w 2009 i 2012 roku. Tak, tych "normalnych", "prawdziwych" mistrzostw kraju. Obok kulą miotał Tomasz Majewski, a na 800 metrów biegał Adam Kszczot. Po koszmarnej kontuzji sprzed półtora roku wielu wieszczyło jej sportową emeryturę. A jednak wróciła. Gdy jeden z trenerów zobaczył ją na bieżni w rok po tamtym horrorze, wypowiedział słowa: "Niezniszczalna Aneta", które nie mogły nie posłużyć za tytuł niniejszego wywiadu z laureatką "Premii Lotnej JasNetu", czyli "Najaktywniejszej Jastrzębianki".

 

W tym roku Aneta Suwaj zadziwia. Trenuje po siedem razy w tygodniu i często można zobaczyć ją w akcji w jastrzębskim plenerze czy na bieżni przy Zespole Szkół nr 2. W "Jastrzębskiej Dziesiątce", była czwarta wśród wszystkich startujących kobiet, za co na mecie... spotkała ją bura od trenera. - "Cienka jesteś" - ocenił surowo niezadowolony Stanisław Marmur. Aneta wierzy jednak, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, a największy sukces wciąż przed nią i... nie są to czcze zapowiedzi. Na razie "gadające głowy" naszego miasta niespecjalnie się nią interesują i nie jest to żadna nowość. Ale jeśli za jakiś czas, jak dobrze pójdzie, powtórzy nam się casus Kamila Glika (tym razem w lekkoatletycznym wydaniu), to Aneta Suwaj będzie musiała zmienić numer komórki, która z dziwnego powodu nagle zacznie się przegrzewać...

 

- Przed "Jastrzębską Dziesiątką" usłyszałem opinię, że w gronie jastrzębianek wygrasz "na jednej nodze".
Aneta Suwaj - Naprawdę (śmiech)? Ciekawe, kto tak powiedział.

 

- Tajemnica dziennikarska.
- Mam nadzieję, że jednak mi powiesz. Natomiast nikt nie może stawać na linii startu będąc pewnym zwycięstwa. Ja na przykład byłam przekonana, że osiągnę o wiele lepszy czas... Dlatego trener tak ostro ocenił mój występ. Potem, kiedy już na chłodno analizowaliśmy bieg, nieco zmienił zdanie. Wziął pod uwagę to, co stało się w marcu poprzedniego roku w Mysłowicach. Natomiast nie zmienia to faktu, że stając na starcie nie myślę o tym, aby być "najlepszą jastrzębianką" czy "najszybszą kobietą". Bieg to walka z samym sobą i próba zmierzenia się z założeniami, które wcześniej przyjmujemy. Na linii startu nie ma rywali. Jesteś tylko ty i wynik.

 

- Można zatem powiedzieć, że zrehabilitowałaś się w dzień po naszej "Dysze", triumfując w Myszkowie.
- W Myszkowie pobiegłam na totalnym luzie. Tymczasem, mimo zmęczenia wynikającego ze startów "dzień po dniu", notowałam podobne czasy, co w sobotę. Na ten moment stać mnie właśnie na to. Ale wierzę też trenerowi Marmurowi. Według niego jestem w stanie pokonać 10 km w około 33-34 minuty.

 

- Jesteś uparta.
- Urodziłam się w Suchej Beskidzkiej. Muszę zatem być uparta (śmiech). Natomiast od 28 lat mieszkam w Jastrzębiu-Zdroju.

 

- Wiemy już, że nigdy się stąd nie wyprowadziłaś. W 2007 roku opuściłaś Klub Biegacza MOSiR Jastrzębie, ale mimo zmiany barw klubowych wciąż mieszkałaś na Zofiówce. Jednak szeroko pojęte "miasto" niespecjalnie się do ciebie przyznaje. Jakub Staśkiewicz stara się twoimi sukcesami zainteresować kogo się da, ale opornie to idzie.
- Szczerze mówiąc... nie wiem, z czego to wynika, ale nie mam do nikogo pretensji. Robię swoje. Od ośmiu lat nie reprezentuję żadnego z jastrzębskich klubów, jednak uważam się za jastrzębiankę i zawsze właśnie nasze miasto wpisuję w formularzu zgłoszeniowym do zawodów. Bo jakie miałabym wpisywać? Mieszkam tu od prawie trzech dekad i to nie zmieniło się do dnia dzisiejszego, choć reprezentowałam barwy kolejno MGOKSiR-u Korfantów, AZS-u AWF-u Kraków czy, jak to ma miejsce od 2013 roku, AZS-u AWF-u Katowice. Na pewno jednak byłoby miłe, gdyby choć symbolicznie pamiętano, że jestem właśnie stąd i tu mieszkam.

 

- Nie otrzymałaś nigdy żadnej nagrody z Urzędu Miasta?
- Nie.

 

- Podziękowania? Uścisku dłoni dwudziestego radnego? Dyplomu z herbem miasta?
- Nie.

 

- Zaproszenia na "Galę Złotego Jastrząbka" lub "Piknik ze Sportowcami"? Nie mówię o wyjściu na podium czy scenę, chodzi mi o zwykłe pismo zawiadamiające o spotkaniu.
- Nie... Natomiast w kwestii docenienia nie mogę zapomnieć o pomocy finansowej, którą otrzymałam kilka miesięcy temu od jastrzębskiej firmy Elplast+. Po prostu - pojawiłam się w jej siedzibie, opowiedziałam o sobie i... "od ręki" z dobrym słowem mogłam liczyć na wsparcie. To było bardzo miłe... Serdecznie za tę pomoc dziękuję. Muszę też powiedzieć, że patera za "Premię Lotną JasNetu" jest bardzo pomysłowa. Nawet mojej mamie się spodobała, a to o czymś świadczy (śmiech).

 

- Miło nam z tego powodu. Wróćmy zatem do źródeł. Skąd w ogóle Aneta Suwaj w sporcie?
- Truizmem byłoby stwierdzenie, że zawsze kochałam biegać, ale... dokładnie tak było. Jednak sama przygoda z lekkoatletyką rozpoczęła się z innego powodu. Jeździłam często na zawody międzyszkolne, do czego namawiały mnie moje nauczycielki wychowania fizycznego, panie Maria Marszałek i Ewa Lesko, którym chciałabym serdecznie podziękować. Zawsze byłam typem "szarej myszki", która po lekcjach idzie grzecznie do domu. Zatem gdy na tych miejskich biegach poznałam kilka fajnych przyjaciółek, to ich śladem trafiłam do Klubu Biegacza MOSiR. To one mnie namówiły, aby po zakończonych zawodach zostać na treningu. To był 2001 rok. Byłam nastolatką. Te koleżanki już dawno skończyły przygodę ze sportem, a ja męczę nogi już piętnasty sezon. Kiedy mamy okazję do spotkania, to wiecznie słyszę tylko głębokie westchnienie i słowa: "Aneta, ty i to twoje bieganie" (śmiech).

 

- Za odkrywcę twojego talentu uważany jest Jakub Staśkiewicz. Kim jest dla ciebie obecny szef KB MOSiR?
- Kuba jest jedną z tych osób, które z całego serca życzą mi jak najlepiej. W 2003 roku, kiedy pojechaliśmy do Lublińca na Bieg o Nóż Komandosa, towarzyszył naszej ekipie. Wtedy jeszcze nie był trenerem, ponieważ funkcję tę pełnił wówczas Mariusz Matuszewski. Jakub dopiero co wrócił z zagranicy. Wtedy się poznaliśmy. W Lublińcu zajęłam szóste miejsce. Jakiś czas później Kuba przyznał, że właśnie po tym "Komandosie" przekonał się, że mogę kiedyś dobrze biegać. Natomiast mnie przyplątało się skręcenie kostki i pierwsze wątpliwości, czy kontynuować zabawę ze sportem. Kuba zmobilizował mnie do powrotu do treningów. Pierwsze 10000 metrów na bieżni w Kozienicach w 2006 roku pokonałam właśnie pod jego opieką. Był moim pierwszym szkoleniowcem, który przygotowywał specjalnie "pode mnie" pewien system zajęć. Jakub Staśkiewicz już wówczas był prawdziwym profesjonalistą, choć, jak sam twierdził, dopiero się uczył. Dziś dysponuje ogromną wiedzą w tej dziedzinie.

- Zgadzam się. To jest facet, którego docenimy dopiero wtedy, jak go wezmą do Warszawy.
- Najlepiej świadczy o nim to, że... zgodził się na nasze "rozstanie". Uznał, że najważniejszy jest mój rozwój. Przyznał, że prawdopodobnie nie da rady pomóc mi wykorzystaniu potencjału, którym (jego zdaniem) wtedy dysponowałam. Trafiłam pod opiekę trenera Mirosława Gołębiewskiego. Kuba zaakceptował mój wybór, jednak nawet po tym "rozstaniu" mogłam liczyć na jego przyjacielską i fachową poradę. U Gołębiewskiego zderzyłam się z zupełnie innym stylem trenowania oraz poziomem obciążeń. Jest dla mnie oczywiste, że wiele osób uważa, iż bieganie to żadna filozofia i nic specjalnie skomplikowanego. Tymczasem skala zróżnicowania pomiędzy zajęciami u jednego czy drugiego trenera może być przepaścią w kwestii podejścia do tych samych zagadnień. Inna sprawa, że na moją decyzję o zmianie barw klubowych z jastrzębskich na korfantowskie wpłynęła również sytuacja finansowa w KB MOSiR. Dziś jest zupełnie inaczej i jest to wielka zasługa Kuby Staśkiewicza. Wtedy jednak chciałam się rozwijać, a nie można było tego zrobić bez dostępu do odżywek czy wyjazdów na obozy szkoleniowe. To kolejny truizm, jednak na pewnym poziomie sportowym są to rzeczy podstawowe. W Korfantowie mogłam na to liczyć, podobnie jak na niewielkie stypendium. Wciąż mieszkałam w Jastrzębiu-Zdroju, natomiast co jakiś czas jeździłam na konsultacje do nowego trenera.

 

- Potem reprezentowałaś AZS AWF Kraków i AZS AWF Katowice. Z czego wynikały te zmiany?
- W Korfantowie zapewne biegałabym do dzisiaj, ale mój ówczesny szkoleniowiec przekonał mnie do zmiany "środowiska" na krakowskie. Miejscowi działacze wiele obiecywali, a wyszło... jak zawsze. Wówczas trafiłam pod opiekę mojego obecnego szkoleniowca, Stanisława Marmura, który jest dla mnie wielkim autorytetem. To doskonały fachowiec i motywator, z którym mogę porozmawiać o wszystkim, choć czasem bywa... nieco wybuchowy (śmiech). Natomiast wtedy pojawił się pewien dysonans, ponieważ z jednej strony mieszkałam na Śląsku, a z drugiej - reprezentowałam klub z Małopolski. Stąd przenosiny do Katowic w 2013 roku. Mam nadzieję, że to już mój ostatni klub, choć... na pewno fajnie byłoby wrócić do KB MOSiR, gdzie zaczynałam przygodę ze sportem. Nie wykluczam powrotu do Jastrzębia i wielokrotnie o tym myślałam.

 

- Jak wspomnieliśmy we wstępie, twoich sukcesów nie sposób zliczyć bez pokaźnego archiwum. Te najważniejsze i najcenniejsze to chyba czwarte i piąte miejsce Halowych Mistrzostw Polski w Spale?
- Doskonale pamiętam zawody z 2009 roku. Walkę o trzecią lokatę w biegu na 3000 m przegrałam dosłownie na finiszu. Co ciekawe, po powrocie na Śląsk gratulowano mi... podium! Okazało się, że w telewizji na pasku informacyjnym ktoś wpisał moje nazwisko jako brązowej medalistki. Cóż, bywa i tak. Dziś na pewno inaczej rozegrałabym tamten bieg. Z czasem człowiek zyskuje doświadczenie taktyczne i... życiowe. Obecnie rozumiem, jak istotne są zagadnienia związane z odżywianiem się czy regeneracją, tymczasem wtedy potrafiłam po treningu załatwiać tysiąc innych spraw. Nie jestem już juniorką. W styczniu zniknie mi dwójka z przodu, ale tego nie podkreślaj (śmiech). Natomiast za mój największy sukces uznaję nie jakiś wynik, ale to, że wciąż nie mam tego wszystkiego dość. Nawet kontuzje nie powodują zniechęcenia do biegania. Każdy uraz skutkuje tym, że jestem jeszcze bardziej "nakręcona", żeby ponownie pojawić się na starcie.

 

- Kontuzje, a więc dzień 1 marca 2014 roku. Opiszę to wydarzenie we wstępie, żeby wzmocnić dramaturgię i zainteresować nie tylko pasjonatów lekkoatletyki. Jak tamta sytuacja wygląda stricte z twojej perspektywy?
- To były pierwsze zawody przełajowe w sezonie na dystansie ok. 4 km. Biegłam na drugim miejscu za Urszulą Nęcką. Na 150 metrów przed metą chciałam przyspieszyć, żeby dogonić rywalkę. Niefortunnie stanęłam na wystającym korzeniu i... strzeliło. Całkowite zerwanie. Kuba stał obok, jakby wiedział, że akurat w tym miejscu coś mi się stanie. Po kwadransie noga strasznie spuchła. Przestała działać adrenalina związana z zawodami i pojawił się ból nie do zniesienia. Jakub Staśkiewicz zostawił swoją ekipę i zabrał mnie do szpitala. Wszyscy wokół wiedzieli, jak dotychczas reagowałam na tego typu sytuacje. Panika, zdenerwowanie, zrezygnowanie. Trener Stanisław Marmur bał się nawet zadzwonić, podobnie jak moja przyjaciółka Natalia Sajdak. I paradoksalnie... tamta kontuzja sporo mi dała. Przede wszystkim nabrałam dystansu do rzeczywistości. Oni do mnie nieśmiało telefonują i próbują coś z siebie wydusić, a ja... zaczynam ich pocieszać! Mówiłam, że wyjdę z tego dwa razy mocniejsza oraz że przyda mi się odpoczynek od biegania. Sama nie wiem, kiedy doszło do tej zmiany. Natalia dosłownie "zbaraniała", bo spodziewała się ataku płaczu z mojej strony

 

- Wkrótce leżałaś już na stole operacyjnym w Szpitalu Wojewódzkim u doktora Wodeckiego.
- Jeszcze przed zabiegiem chciałam go zapytać, czy będzie dobrze. Nie zdążyłam, bo chirurg wyczuł moje wątpliwości i stwierdził, że za trzy miesiące będę robić pierwsze kroki. I.. trafił w dziesiątkę! Nie dość, że mnie poskładał, to na dodatek zlikwidował mi narośl na guzie piętowym, która podrażniała ścięgno Achillesa...

 

- Ała.
- To było naprawdę wielkie "AŁA". Masakra. Doktorowi Wodeckiemu zawdzięczam, że wróciłam do sportu. Dziękuję mu za to najmocniej, jak tylko mogę. Po operacji przez półtora miesiąca tkwiłam w gipsie, który zdjęto 14 kwietnia. Następnego dnia byłam już w basenie i "wiosłowałam" nogą na głębokiej wodzie. Praktycznie nie miałam łydki. To była skóra zawieszona na piszczelu. Odbudowa mięśnia nie byłaby możliwa bez fizjoterapeutów i elektrostymulatora.

- Kiedy zaczęło cię nosić, jak każdego sportowca po takiej kontuzji?
- Od razu (śmiech). Prosiłam doktora Wodeckiego, aby mnie nie "gipsował", ale był nieugięty. Dwa dni po operacji stwierdziłam, że skoro "nie mam jednej nogi", to mogę popracować nad resztą organizmu. Wchodzi mama do pokoju, a ja w gipsie robię... brzuszki: "Ty jednak jesteś chora". Bo sport to jest choroba...

 

- Nie było chwil zwątpienia?
- W trakcie rehabilitacji nie, choć w telewizji, której "normalnie" nie trawię, oglądałam nawet "Agrobiznes" (śmiech). Po około trzech miesiącach, zgodnie ze słowami chirurga, mogłam robić pierwsze kroki, a następnie byłam w stanie nawet podbiegać po kilka metrów na bieżni. Natomiast spore wątpliwości zaczęły pojawiać się na początku tego roku, kiedy ja chciałam "do przodu", a organizm "jechał na ręcznym". Dość długo to trwało. Ale była to jedynie moja niecierpliwość.

 

- Tym wielkim powrotem do sportowego życia był jastrzębski "Bieg Kobiet na 5Plus", w którym zajęłaś trzecie miejsce?
- Można tak powiedzieć. To były pierwsze zawody w mojej przygodzie ze sportem, w których "od A do Z" zrealizowałam wszystkie zamierzenia trenera i moje. Do półmetka byłam siódma, a potem przyspieszyłam. Byłam z siebie zadowolona. Ale największą satysfakcję poczułam, gdy jakiś czas później na bieżni zobaczyli mnie inni szkoleniowcy i, wiedząc, co mi się przydarzyło w Mysłowicach, ocenili jako "niezniszczalną". Zapamiętam to na całe życie. Niektórzy naprawdę mnie skreślali. Własny brat uznał mnie za "sportową emerytkę" (śmiech). Na pewno jednak ten sezon uważam za swoiste przygotowanie do kolejnego. Nie przepracowałam przecież zimy z 2014 na 2015 rok, która jest kluczowa dla biegacza. Dlatego myślę, że powrót do walki na "najwyższych obrotach" jeszcze przede mną. Procentować będzie to, co przez lata starali się wtłuc mi do głowy trenerzy, czyli ryzykowanie w trakcie biegu. Chodzi o to, aby postawić wszystko na jedną kartę, dać z siebie wszystko i wyłączyć bezwzględne myślenie o tym, co będzie dalej. Zmęczyć się do tego stopnia, aby być pewnym, że bardziej się nie dało. Tak było w Rydułtowach, gdzie nie pamiętałam, jak dotarłam na metę. Podobnie stało się półtora miesiąca temu Sosnowcu, kiedy samą siebie zaskoczyłam tym, że w rywalizacji z "wyśmiganymi" nastolatkami zajęłam drugie miejsce w biegu na 1000 m, choć przypisano mnie do drugiej, teoretycznie słabszej serii. Trener Marmur rzucił przed startem, że pewnie nie przekroczę nawet trzech minut i pięciu sekund, a tymczasem pobiegłam o dziesięć sekund szybciej. Potem było mu głupio, że mnie nie docenił (śmiech).

 

- Ale po "Jastrzębskiej Dziesiątce" znów stwierdził, że jesteś "cienka".
- Stanisław Marmur rzeczywiście się z nami nie patyczkuje (śmiech), ale bardzo odpowiada mi jego styl.

 

- Marzenia, cel i przyszłość, czyli Aneta Suwaj w roku 2016 i... kolejnych?
- Myślę, że najlepsze jeszcze przede mną. Nie czuję się nawet w połowie spełniona. Oczywiście marzę, podobnie jak wielu sportowców, o udziale w igrzyskach olimpijskich. Warto mieć przed oczami taki cel i do niego wytrwale dążyć, nawet jeśli wydaje się on mało realny. To bowiem doskonały doping do codziennego wysiłku. Nie ukrywam, że pod tym kątem zamierzam "przejść" z biegów na 10 km na dystanse maratońskie. Przecież Paula Radcliffe największe sukcesy odnosiła właśnie po trzydziestym roku życia. W przyszłym roku zamierzam nastawić się na pierwszy poważny półmaraton. Trener Stanisław Marmur uważa, że mój organizm jest w stanie złamać dwie i pół godziny na dystansie 42 km. Jest trochę rzeczy do zrobienia, ale najpierw koniecznie trzeba odpowiednio przepracować zimę.

 

- To mamy mały pech z terminarzem, bo Rio de Janeiro już za progiem, a Tokio dopiero w 2020 roku.
- Odpowiem tak... W 2012 roku brałam udział w Mistrzostwach Polski Seniorów w Bielsku-Białej w biegu na 5000 m. To były zawody, które wspominam... najgorzej. Wszystko było przeciw mnie. Z jednej strony "ciężkie dni" kobiece, z drugiej - kolka wątrobowa, z kolejnej - wspomniana już narośl na guzie piętowym, a na dodatek był to jeszcze bardzo trudny okres w moim życiu prywatnym. Zajęłam odległe miejsce, ale mimo wszystkich przeciwności losu nie zeszłam z trasy, choć wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to zrobię. A przecież nigdy wcześniej i nigdy później nie odpuściłam. Dotarłam do mety. Musiałam, ponieważ nigdy się nie poddaję. Niech to będzie odpowiedzią w kwestii moich olimpijskich marzeń...

 

Od redakcji: Już dziś zapraszamy na trzeci z serii wywiadów z naszymi laureatami "Premii Lotnej JasNetu", w ramach którego porozmawiamy Grzegorzem Szulikiem. Artykuł ukaże się w przyszłym tygodniu.

 

"Pomaganie innym jest fajne" - wywiad z Romanem Rajwą >>>

 

 

rozm. mg

KOMENTARZE

  • marchewkowa | 26/10 godz. 10:24

    uparta ,twarda,świetna dziewczyna. Niesamowita w tym co robi ,wiem co mówię znam osobiście:)

  • Adrian | 20/10 godz. 08:57

    Bez przesady z porównaniami do Glika...

  • | 17/10 godz. 22:52

    Jestem Twoim kibicem

  • aneta | 16/10 godz. 17:02

    Aniu tak będzie można ze mną poćwiczyć :)zapraszam serdecznie.

  • Stefan | 16/10 godz. 15:11

    Zawodniczka z charakterem, która dąży do osiągnięcia celu. Mimo kontuzji potrafiła się podnieść, stać ją na jeszcze lepsze wyniki. Wielki szacunek za wytrwałość w trenowaniu.

  • Anna | 16/10 godz. 07:20

    Trzymam za panią kciuki!
    Jednocześnie chciałabym zapytać, czy to prawda, że już niedługo będzie można z panią "poćwiczyć" w pewnym miejscu ;-) Pozdrawiam!

  • Ewa | 16/10 godz. 00:10

    Jesteś WIELKA!!! Brawo :)

  • Krystian | 15/10 godz. 15:31

    Dużo zdrowia i wytrwałości w dążeniu do celu :)

  • S.B. | 15/10 godz. 13:58

    Wielki szacunek dla koleżanki.

  • Natalia | 15/10 godz. 12:51

    Naprawdę "niezniszczlna" :-) wręcz silniejsza!

  • ola | 15/10 godz. 09:12

    Brawo Aneta, tak trzymaj, a pan Mariusz goni Joyce'a:-)

  • jasnet.pl | 14/10 godz. 23:31

    Komentarze do tego tekstu zostały wyłączone!
    Minął okres dodawania komentarzy.

Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies
Zamknij X