Dzisiaj jest: wtorek, 21 maja 2024   Imieniny: Donat, Tymoteusz, Walenty

więcej ›

SPORT

PUBLICYSTYKA

"Straciłem brata..."


Andrzej Porębski i Tadeusz Wijas (GKS Jastrzębie - lata osiemdziesiąte)

 

"Tadeusz Wijas byłby dumny!" - tymi słowami zatytułowaliśmy kilka dni temu informację o sukcesie pięściarek BKS Jastrzębie podczas Międzynarodowych Mistrzostw Śląska, gdzie Katarzyna Bujko wywalczyła złoty medal, a Laura Grzyb, Klaudia Sołtys i Weronika Dąbrowska - srebrne. Co do tego nie można mieć bowiem wątpliwości. Tadeusz Wijas uwielbiał te swoje "córki", nawet jeśli czasem, jak to dzieci mają w zwyczaju, zachodziły Mu za skórę.

 

Tymczasem minęły już cztery miesiące od Jego niespodziewanej śmierci. Wtedy, 22 maja, trudno było uwierzyć w tę smutną wiadomość nawet tym, którzy znali pana Tadeusza jedynie "roboczo" lub "z widzenia". Co zatem przeżywać musieli ci, z którymi dzielił sukcesy i porażki w klubie, czyli Andrzej Porębski i Jarosław Pietrzyk? Dla nich przecież była to strata kogoś bliskiego. Nieprzypadkowo obaj zgodnie stwierdzili, że "stracili brata...". 19 września Tadeusz Wijas obchodziłby 55. rocznicę urodzin. Dlatego też poprosiliśmy obu panów o garść wspomnień o przyjacielu, który odszedł na "wieczny ring".

 

Na początek kilka słów wyjaśnienia dla osób, które na co dzień nie interesują się boksem. Tadeusz Wijas urodził się w 1960 roku. Przez wiele lat boksował dla GKS Jastrzębie i w 1986 roku w Gdańsku wywalczył tytuł mistrza Polski w wadze półśredniej. Dekadę później podjął się misji "kierownika" w klubie bokserskim powstałym po rozpadzie wielosekcyjnego GKS-u, który ostatecznie przyjął nazwę BKS Jastrzębie. Cudzysłów nie pojawił się tu przypadkiem, ponieważ z czasem Wijas stał się tu człowiekiem-instytucją i gdy już oficjalnie został prezesem klubu, potraktowano to jako naturalną kolej rzeczy. BKS zasłynął ze świetnej pracy z młodzieżą, a szczególnie z dziewczętami, które zdobywały i zdobywają medale na arenie krajowej oraz międzynarodowej. Tadeusz Wijas zmarł 22 maja 2015 roku i został pochowany na cmentarzu w Zdroju. Żegnały Go tłumy przyjaciół i kibiców.

 


Tadeusz Wijas, Laura Grzyb, Andrzej Porębski i Jarosław Pietrzyk

 

- Stracił Pan brata?
A. Porębski: (chwila ciszy) Można tak powiedzieć. Poznaliśmy się w 1977 roku, jeszcze jako młodzi chłopcy...

 

- Kiedy widzieliście się po raz ostatni?
A. Porębski: W środę, 20 maja. Na dwa dni przed Jego śmiercią. Rozmawialiśmy w naszym klubowym biurze w Hali Widowiskowo-Sportowej. Chciałem, żeby Tadek wyszedł na górę, na główną salę. "Nie chce mi się, za dużo schodów" - stwierdził. Jakoś zgryźliwie to skomentowałem i tak się rozstaliśmy. Następnego dnia rano pogotowie zabrało Go do Szpitala Wojewódzkiego. Gdy tylko się o tym dowiedziałem, natychmiast zadzwoniłem. Nie odebrał. Oddzwonił dopiero wieczorem. "Co się dzieje - pytam - przecież wczoraj jeszcze normalnie chodziłeś". "Ale teraz już się dobrze czuję" - mówił "Biorą mnie do Ustronia na koronografię. Pamiętaj, żebyś zdążył na grilla naszym dzieciakom wszystko kupić - dodał. Nawet w szpitalu o tym myślał. Na koniec oczywiście wymieniliśmy męskie uprzejmości...

 

- Czyli zwyzywaliście się po przyjacielsku.
A. Porębski: Taka była ta nasza przyjaźń. Wszyscy znajomi o tym wiedzą i nie jest to żadną tajemnicą.

 

- Pierwsze ostrzeżenie było jesienią 2013 roku.
A. Porębski: Tak, kardiologia w Zabrzu. Tadek pojechał tam do przychodni swoim samochodem, a pielęgniarka każe Mu pakować się na nosze. "Na jakie nosze? Ja tu mam auto pod szpitalem" - mówi jej. A ona zdumiona: "To pan tu w takim stanie sam przyjechał?!". Wtedy wstawili Mu by-passy.
J. Pietrzyk: Byliśmy wtedy u Niego w Zabrzu. Odprowadził nas do schodów. Wydawało się, że najgorsze za nami. Wracamy do Jastrzębia, a tu telefon: "Jaruś, jutro znów mnie będą kroić". Liczyliśmy, że po tamtej zapaści wszystko będzie w porządku...
A. Porębski: A On miał jeszcze tę cholerną miażdżycę...
J. Pietrzyk: On ciągle powtarzał: "Jaruś, ja, k . . . ., jestem chory", ale jakoś w to nie wierzyliśmy.

 

- Sądzicie, że coś przeczuwał?
A. Porębski: Chyba tak... Na pewno rozumiał, do czego może doprowadzić choroba. Przez ostatni rok dążył do tego, aby w zarządzie klubu pojawili się nowi, odpowiedzialni ludzie. Zachowywał się tak, jakby zamykał pewne sprawy.
J. Pietrzyk: Księgowa zawsze narzekała, że musiała wydzwaniać za Tadkiem w sprawie rozliczeń ze skarbówką. Czerwcowe terminy wiecznie goniły. A ten jeden raz wszystko załatwił wcześniej. Dziwiliśmy się mocno tej sytuacji, ale przeszło to obok nas...
A. Porębski: Na dodatek na tydzień przed śmiercią, jak gdyby nigdy nic, pojechał do Szklarskiej Poręby do brata. Ot, nagle mu się przypomniało, żeby odwiedzić rodzinę. Na pogrzebie krewni mówili, że najwyraźniej Tadek przyjechał się pożegnać.

 

- Spodziewaliście się takich tłumów na cmentarzu?
A. Porębski: Szczerze mówiąc... Tak! Tadek był dobrym człowiekiem. Wiedzieliśmy, że z całej Polski przyjadą koledzy z ringu i działacze sportowi. Ale i tak niespodzianką było pojawienie się Justyny Walaś, która dotarła do Jastrzębia prosto z Mistrzostw Świata na Tajwanie. Dziewczyna jest z Tarnowa, ale wielokrotnie jeździła z nami na turnieje do Grudziądza, Cetniewa czy Niemiec. Tadek zawsze chętnie ją zabierał.
J. Pietrzyk: Ze wszystkich ludzi, których znam, nikt nigdy nie powiedział o Tadku złego słowa. To była taka dobra dusza. Zapewne stąd te tłumy na pogrzebie. Na mnie ogromne wrażenie zrobił też piękny wieniec od kibiców GKS Jastrzębie. To coś znaczy.

 

- Kiedy do was dotarło, że już Go nie ma? Czy w ogóle dotarło?
A. Porębski: Do mnie to do dziś nie może dotrzeć... Dzwoniliśmy do siebie praktycznie co rano. Rozmawialiśmy o wszystkim. Wiele razy pytał mnie, czy moja córka nie upiekła przypadkiem jakiegoś ciasta, bo on strasznie lubił takie słodkie wypieki. Łasuch. Nawet teraz czasem łapię za telefon i dopiero po chwili do mnie dociera, że nie mam do kogo zadzwonić.
J. Pietrzyk: Do mnie to chyba dotarło w momencie, gdy pod kościół przywiezione zostały prochy Tadka. Człowiek jednak wciąż nie wierzył w to, co się stało. On był dla mnie jak starszy brat. Szczególnie w ostatnich latach zbliżyła nas wspólna pasja - wędkowanie. Choć dzieliła nas spora różnica wieku, to żądał ode mnie, abyśmy byli na "ty". Zresztą, od każdego tego wymagał.
A. Porębski: To prawda. Zawsze Go za to krytykowałem. Był prezesem klubu, a tu mu młodziutkie bokserki mówią per "Tadziu". Ale On mi odparowywał: "A co cię to obchodzi! To moje imię".

 

- Powiesiliście na Jego nagrobku małe rękawice bokserskie z białym orłem. Już ich nie ma.
J. Pietrzyk: Zniknęły na początku lipca. Nie wiem, jaką trzeba być kreaturą i hieną żeby taką rzecz ukraść.
A. Porębski: Ktoś zapalniczką nadpalił sznurek i zabrał te rękawice. Albo zrobił to złośliwie, albo z chęci zysku. Ale Tadek i tak będzie miał swoje rękawice. Być może wtopimy je w kamień nagrobny. Jakoś rozwiążemy ten problem.

 

- Panie Andrzeju, jak wspomniał Pan na początku, znaliście się niemal czterdzieści lat.
A. Porębski: Poznaliśmy się tu, w klubie GKS Jastrzębie. Obaj pochodzimy z różnych rejonów Dolnego Śląska, ale spotkaliśmy się w Hali Widowiskowo-Sportowej. Tadek był rok starszy ode mnie. I tak od treningu do treningu, od rozmowy do rozmowy nawiązywaliśmy coraz bliższy kontakt. Potem mieszkaliśmy razem w internacie przy szkole górniczej. Był czas i na wspólny trening, i na zabawę. Pożeniliśmy się, a przyjaźń trwała. Zwykła proza życia. Już jako zawodnicy trzymaliśmy się razem. Potem jeszcze mocniej związała nas ze sobą wspólna działalność w klubie.

 

- Pamięta Pan to mistrzostwo Polski z 1986 roku z Gdańska?
A. Porębski: Oczywiście, choć nie byłem na miejscu. Złoto dla Tadka było dla nas wszystkich ogromną radością.

 

- Długo świętowaliście po Jego powrocie do Jastrzębia?
A. Porębski: Nie pamiętam (śmiech)!

 

- Czyli było dobrze.
A. Porębski: Z Tadkiem zawsze było dobrze.

 

- A jakim Tadeusz Wijas był zawodnikiem? Pana zdaniem, już z dzisiejszej perspektywy trenera?
A. Porębski: Na pewno nie osiągnął tego, do czego miał predyspozycje. To mistrzostwo Polski nie było przypadkiem. Jednak mógł zdobyć znacznie więcej. To był bokserski talent czystej wody. Ale jednocześnie, co tu kryć, był też sportowym leniem (śmiech). Jemu wystarczyła godzina treningu, gdy dla innego nawet trzy to było za mało. Trener Antoni Zygmunt doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Razem z Leszkiem Rybińskim chyba ani razu nie zrobili planu biegowego, który zarekomendował im Zygmunt. Zdarzało się, że wracali czerwonym autobusem na halę (śmiech).

 

- Kilka lat po zakończeniu kariery zawodniczej Tadeusz Wijas wrócił do klubu w nowej roli.
A. Porębski: To był 1996 rok. Działo się coraz gorzej. Brakowało nam ludzi. Przegrywaliśmy w lidze mecz za meczem. Namawiałem Tadka, żeby został kierownikiem drużyny. Chodziłem do tego jego kantoru w "Kłosie" i błagałem. Ale on nie chciał się zgodzić. Powiedziałem o tym Fredowi Żurawskiemu, który pracował na Rolbie na starym Jastorze. "To świetny pomysł, trzeba Tadka namówić!" - ocenił i wykombinował, co należy zrobić. Pobiegł do kantora z... pistoletem gazowym i krzyczy: "Masz pomóc klubowi!". Dołożył oczywiście parę epitetów (śmiech). Ludzie pouciekali ze sklepu, bo myśleli, że to jakiś napad. Po takiej akcji Tadek przyszedł do klubu i na wejściu opieprzył mnie: "Po cholerę mi tego wariata przysłałeś!", ale ostatecznie został. Czyli metoda była skuteczna (śmiech). Natychmiast zabrał się do roboty i zaczął kompletować drużynę. Jeździł po kraju i ściągał ludzi do Jastrzębia za kilka par rękawic. Zmienialiśmy nazwę klubu, bo nie było pieniędzy. Najpierw było "Eldorado", a potem "Imex". Właściciel tej ostatniej firmy, Zbigniew Pilas, był zresztą z nami do końca. Porządny człowiek. Kiedy mu powiedziałem o śmierci Tadka, to był tak wstrząśnięty, że kilka razy oddzwaniał i pytał, czy się nie pomyliłem, albo nie jestem pijany.

 

- Bez Tadeusza Wijasa nie byłoby dziś w ogóle boksu w Jastrzębiu?
A. Porębski: Jestem przekonany, że tak. Gdybym wtedy został sam, to rzuciłbym tym w cholerę. We dwóch było łatwiej działać i cokolwiek robić. A Jemu to wszystko leżało na sercu. Ja byłem na sali, a On w biurze.
J. Pietrzyk: Tadkowi chciało się za tym biegać. Trener Porębski zajmował się szkoleniem, a Tadek sprawami organizacyjnymi. Znał wielu ludzi, którzy mieli możliwości, aby w jakiś sposób nam pomóc. Pamiętam taką sytuację, jeszcze z czasów, gdy sam boksowałem, która doskonale pokazywała jego charakter. Był kierownikiem drużyny i właśnie z drużyną "trzymał", a nie z zarządem. Trener Zbigniew Kicka przy nas mówił, że "trzeba zawodnikom zapłacić", ale już w biurze, w obecności działaczy, stwierdził coś zupełnie odwrotnego. Tadek wypalił: "Zbyszek, to jak w końcu?! Tu mówisz tak, a tam mówiłeś inaczej?". Wtedy zrozumiałem, jakiego kalibru jest to człowiek. Tadek nie bał się szczerości i wymagał jej od wszystkich. Nienawidził dwulicowości. Zrobił wtedy na mnie ogromne wrażenie.
A. Porębski: Prawda jest taka, ze trzeba było być wariatem, żeby wejść w ten klub. Tu nikt na niczym nie zarabiał i do dziś nie zarabia. Ludzie myślą, że boks to dochodowy interes. Nie ma większej bzdury. Kiedy pokazałem nasze papiery zaangażowanym przez Tadka nowym ludziom z zarządu, to nie chcieli wierzyć, że chodzi tu o tak niewielkie sumy.

 

- Gdy jeszcze trenowaliście w sali gimnastycznej w Szkole Podstawowej nr 4 Tadeusz Wijas sam mówił mi poza wywiadem, że ciągle dokłada do interesu, bo kocha ten sport: "Z tego mojego kantorka możemy czasem pojechać na jakiś turniej".
J. Pietrzyk: Taki był Tadek. Nie można ukrywać, że dokładał do tego interesu. Czasem mówił, że woli sam za coś zapłacić, niż biegać po prywaciarzach i błagać o parę groszy. Często dzwonił na zawody i pytał o wynik. Jeśli było dobrze, to natychmiast kazał dzieciakom stawiać wizytę w McDonaldzie. Oczywiście braliśmy zestawy "sportowe", ale chodziło o sam fakt.
A. Porębski: To był "wariat". On te dzieci kochał. O naszych zawodniczkach mówił, że to Jego "córki". Potrafił na przerwie między lekcjami pojechać do McDonalda i zawieźć naszej dziewczynie... naleśniki. Ja pytam: "Tadek, pogięło Cię?". A On zrobił wielkie oczy i mówi do mnie, jak do idioty: "No przecież dziecko było głodne!" (śmiech). U Niego było najważniejsze, żeby dzieciaki dobrze zjadły. W biurze mamy taką wazę, która za Jego czasów zawsze była pełna cukierków. I On te słodycze rozdawał dzieciakom. Ja tradycyjnie wkurzony komentowałem: "Tadek, ale one wagę robią". A On swoje: "Oj tam, nic im nie będzie". Gdy tylko dzieciaki widziały tę Jego małą czarną saszetkę, to wiedziały, że za chwilę będzie jakieś zaproszenie na rarytasy. W Alzey w Niemczech zabrał je na rynek na tak wielkie lody, że przejeść się tego nie dało i mdło się robiło na sam widok. Mówię: "Ale mi też stawiasz?". A On ze śmiechem: "Nie, ty taki owaki masz sobie kupić" (śmiech). Ciągle się śmialiśmy.

 

- W Jego towarzystwie nie można było się nudzić.
A. Porębski: Proszę mi wierzyć, że nie. Każdy wyjazd to osobna porcja wspomnień. Proszę jednak nie ciągnąć mnie specjalnie za język, bo większość z nich nie jest do druku (śmiech).

 

- To poproszę choć o tę "mniejszość", którą można opublikować.
A. Porębski: (chwila zastanowienia) Kiedyś, jako zawodnicy, byliśmy w NRD i usłyszeliśmy, że niedaleko jest plaża nudystów. No to ściągnęliśmy wszystko z siebie i biegniemy tam, oczywiście w nadziei zobaczenia tego i owego (śmiech). Okazało się jednak, że kiedy dotarliśmy na miejsce, to byliśmy jedynymi golasami. Na domiar złego spotkaliśmy... żonę trenera Zygmunta (śmiech). Oczywiście ubraną. A my jak Adam i... Adam! No i tyle było z plaży nudystów.
J. Pietrzyk: Solidnie wyśmialiśmy się w sytuacji, gdy w Alzey okazało się, że będziemy zmuszeni do spania... w łożu małżeńskim w hotelu. Do niczego na szczęście nie doszło (śmiech).
A. Porębski: Mieliśmy podobną sytuację w Kijowie, gdy byliśmy w mieszkaniu Igora Matwiejczuka, który też "położył" nas w jednym łóżku. A Tadek rzucił do mnie: "Tylko mi się tu nie odwracaj tyłem!". Żona Igora o mało nie dostała zawału ze śmiechu.
J. Pietrzyk: Cały Tadek. Moglibyśmy książkę napisać o każdej wyprawie do Alzey, gdy rozmawialiśmy przez telefon jadąc dwoma samochodami. Długo by gadać... Kochał boks. Tak jak te swoje bezdomne koty, dla których specjalnie wybił dziurę w garażu, żeby miały gdzie zjeść i ogrzać się.

 

- Dziurę? W swoim garażu?
J. Pietrzyk: Codziennie o siedemnastej zamykał kantor i pędził do garażu, żeby przyszykować im jedzenie. I to nie byle jakie! Żadne odpadki ze stołu. Miał dla nich specjalną karmę.
A. Porębski: Otwierasz kredens, a tam kilka rodzajów kociego żarcia! Miał w garażu auto, wędki i miski dla tych swoich bezdomnych kotów. Traktował je jak przyjaciół i ciągle o nich gadał.
J. Pietrzyk: Gdziekolwiek był na wyjazdach, to dzwonił i upominał żonę, żeby nasypała im karmy. Tłumaczył, jaka puszka na który dzień. To wiele mówi o człowieku.

 

- Czyj był pomysł, żeby jastrzębskie pięściarstwo stało pod znakiem boksu kobiet?
A. Porębski: Szczerze mówiąc... mój. Tadek nie był entuzjastą tej idei. Nie lubił, kiedy dziewczyny się biły, ale... co mieliśmy zrobić, kiedy pierdołowate chłopaki odpadały i zaczynało ich brakować, a dziewczęta dosłownie się garnęły do sportu! Takie mamy czasy. Na początku była Daria Antończyk, która teraz robi karierę piłkarską i jest bramkarką reprezentacji Polski. To była nasza pierwsza medalistka. Potem przyszła Wiktoria Sądej. Miała dziewięć lat i ważyła całe 26 kg (śmiech). Tadek znał jej rodziców i pewnie stąd "Wiki" pojawiła się w klubie. Ponieważ jednak była taka wiotka, to nie miała z kim walczyć. No i... przyprowadziła Laurę Grzyb. Ależ one się lały! Pierwszą walkę wygrała Wiktoria, ale po tygodniu górą była już Laura. Potem dołączały kolejne dziewczyny: Paulina Wasak, Aneta Palica czy Agnieszka Gryga. Tadek nie miał wyjścia i musiał polubić żeński boks. Tylko że był dla tych naszych dziewczyn za miękki (śmiech).
J. Pietrzyk: Trener Porębski potrafi być "wariatem" (śmiech). Krzyczy i mobilizuje. Łatwo się denerwuje, ale jest świetnym szkoleniowcem. To jest boks. Tu nie ma miejsca na głaskanie.
A. Porębski: Zapewne stąd wzięły się "donosy" do "dobrego" prezesa na złego "Hitlera", bo tak mnie te moje dziewczęta nazywały (śmiech). Tadek się z tego śmiał, choć czasem prosił, żeby im nieco odkręcić śrubę. Ale nie przeszkadzał mi w pracy. Z czasem jednak, jak zaczęły się wyniki na turniejach, to nasze panny przychodziły do mnie i przepraszały. Rozumiały wtedy, że moje krzyki na treningach czy w ringu nie wynikają z tego, że ich nie lubię czy nie szanuję, ale mają je mobilizować. Paulina Wasak przed pierwszą walką płakała, a ja... jeszcze ją opieprzyłem (śmiech). No i w efekcie dziewczyna kompletnie się rozkleiła, po czym weszła do ringu i dosłownie zmiażdżyła rywalkę! Dostała takiego poweru, że jej nie poznawaliśmy. Dziś jest dojrzałą kobietą, ale nadal wspomina tamte chwile (śmiech).
J. Pietrzyk: Po czasie wiele dziewcząt przychodziło i wspominało, że dzięki tym treningom w klubie mają do czego wracać myślami. Rozumieją teraz, że te krzyki zwyczajnie bywały niezbędne. Obecnie mamy kolejną gwiazdę, Katarzynę Bujko. Ale jej specjalnie mobilizować nie trzeba. Kasia lubi... upokorzyć rywalkę (śmiech). Mobilizuje ją słabość przeciwniczki. Na ostatniej Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży, gdzie wywalczyła złoto, trenerzy innych zawodniczek mówili, że potrafiłaby zawstydzić połowę chłopaków na tym turnieju. Szkoda, że Tadek nie miał okazji tego widzieć. To były pierwsze zawody bez Niego.

 

- Może zatem uczcić Jego pamięć nazwaniem klubowej salki treningowej w Hali Widowiskowo-Sportowej imieniem Tadeusza Wijasa?
J. Pietrzyk: Być może warto to przemyśleć. Na chwilę obecną na pewno jednak chcemy zorganizować Memoriał Tadeusza Wijasa. Jedno- lub dwudniowy, przy czym oczywiście najważniejsze będą kwestie finansowe.
A. Porębski: Mamy nadzieję, że uda się takie zawody przygotować. O frekwencję w ringu i na trybunach jestem spokojny.

 

- Gdyby jakimś cudem Tadeusz Wijas zjawił się tu teraz na pięć minut, to chcielibyście Mu jeszcze coś powiedzieć?
J. Pietrzyk: To by było po prostu za mało czasu. Ale On pewnie by nam powiedział to, co zawsze mówił: "Przecież wam mówiłem, że jestem chory!".
A. Porębski: Ja bym Go zapytał: "Gdzie Ty, k . . . ., byłeś przez ten czas?!"...

 

 

rozm. mg

KOMENTARZE

  • | 30/09 godz. 21:15

    To prawda jeśli człowiek dobrze traktuje zwierzęta to tym bardziej nie skrzywdzi człowieka. Jak ktos powiedził kiedyś,ze 'prawdziwy charakter człowieka można poznać po tym, jak traktuje zwierzęta' . Niech spoczywa pokoju wiecznym Tadziu.

  • | 30/09 godz. 16:35

    Tadziu brakuje nam CIEBIE

  • | 29/09 godz. 18:01

    Super facet

  • | 29/09 godz. 17:46

    Dobry człowiek troszczy sie o ludzi i o zwierzeta. Kochał jednych i drugich. Miał złote serce. I Bóg da mu za to wienic chwały. A zwierzaczki na pewno sa dokarmiane przez zone. Pan Tadek tam z góry patrzy :)

  • jasnet.pl | 29/09 godz. 15:10

    Komentarze do tego tekstu zostały wyłączone!
    Minął okres dodawania komentarzy.

Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies
Zamknij X