Dzisiaj jest: piątek, 17 maja 2024   Imieniny: Brunon, Sławomir, Weronika

więcej ›

SPORT

PUBLICYSTYKA

W Kraju Kwitnącej Wiśni

Japońska przygoda trenera Roberta Radlaka (KJ Koka Jastrzębie) oraz jego podopiecznych z olimpijskiej kadry pań daje do myślenia. Przede wszystkim zwraca uwagę na kulturowe i cywilizacyjne różnice pomiędzy tą dalekowschodnią monarchią a Europą. To oczywista oczywistość. Ale, jak wspominał szkoleniowiec, co innego mówić, a co innego naprawdę zobaczyć. Radlak wcześniej wielokrotnie bywał w Kraju Kwitnącej Wiśni. Natomiast spośród jego zawodniczek, jedynie Urszula Sadkowska miała okazję do trenowania w Japonii. Dla pozostałych dziewczyn grudniowy Turniej Jigoro Kano to pierwsza wizyta na cesarskich wyspach.

Japonia zawsze fascynowała mieszkańców starego kontynentu. To jedyne państwo, które potrafiło nie tylko oprzeć się naporowi cywilizacyjnemu Europy, ale wręcz dołączyć do mocarstw dokonujących podziału świata w XIX i XX wieku. W efekcie została spustoszona przez amerykańskie bombowce, które przy okazji pokazały ludzkości siłę broni atomowej. W przeciętnym społeczeństwie przeciętnego kraju zakończyłoby się to katastrofą. Tymczasem po II wojnie światowej Japonia szybko stała się ekonomicznym gigantem. Z jednej strony dzięki supernowoczesnym technologiom, a z drugiej dzięki niesamowitemu uszanowaniu wielowiekowej tradycji. Czego wyrazem jest choćby estyma jaką darzy się cesarza, choć obecnie spełnia on rolę wyłącznie symboliczną.

Nie inaczej jest w sporcie. Jeśli poddani Akihito biorą się za coś na serio, to po pewnym czasie osiągają sukces. Przysłowiową stała pracowitość tego społeczeństwa, notabene czasami prowadząca do załamań nerwowych i samobójstw. Tam nie ma miejsca na "manianę" i "tandetę". Jest to najbardziej widoczne w tych dyscyplinach, które dominują w Kraju Wschodzącego Słońca od wielu setek lat. Jednym z przykładów jest tu judo. Choć oficjalnie powstało dopiero w drugiej połowie XIX wieku (jego twórcą był właśnie Jigoro Kano), to skupiło w sobie elementy sztuk walki szlifowane przez wiele pokoleń. Ponadto połączenie kwestii sportowych z religijnymi daje efekt w postaci siły duchowej, która może zadecydować w przypadku starcia dwóch równorzędnych zawodników.

Z relacji Roberta Radlaka wyłania się obraz kraju mlekiem i miodem płynącego, w którym ludzie uśmiechają się do wszystkich i chcą przychylić nieba każdemu gościowi. Na ile jest to rzeczywistość, a na ile efekt... porównania z Polską, trudno ocenić. Niemniej faktem jest, że chyba wszystkie nasze reprezentantki na Turnieju Jigoro Kano były zafascynowane tym, z czym miały okazję się zetknąć. Sam szkoleniowiec również nie ukrywał, że każda wizyta w Japonii jest dla niego fantastycznym przeżyciem. W siedmiomilionowym Tokio nie ma korków, a przejazd superszybką koleją to sama przyjemność. Nowoczesne hotele porażają luksusem, a skorzystanie z wyposażonej w solidną dawkę elektroniki łazienki staje się prawdziwym problemem logistycznym. Z drugiej strony co rusz widać historyczne budowle, a nikt nie wstydzi się swojej tradycji czy religijności. To połączenie jest dla Japończyków prawdziwym powodem do dumy. Nie ma tu miejsca na zachowania obecnie często widywane na naszym kontynencie, gdzie nowoczesność próbuje się budować w kontrze do jego wielowiekowych dziejów. Co notabene upodabnia Europę do rozwydrzonego nastolatka, który dla samego faktu buntu przeciw "starym" odmrozi sobie uszy.

Szokiem dla naszych judoczek była sytuacja, w której po treningu mistrzynie olimpijskie i medalistki mistrzostw świata chwytały za miotły i bez szemrania, nabożnie sprzątały po sobie salę. Polki chciały pomóc, ale Japonki wyjaśniły im, że dla nich to zaszczyt. U nas sportowiec, który zajął piętnaste miejsce w województwie, rozkaże "młody, bierz się za szmatę" i nikt nie uważa tego za nienormalne. Sama obserwacja treningu to kolejna nauka. Japończycy wszystko starają się wykonać jak najlepiej. Nie tylko same ćwiczenia, ale również wszelkiego rodzaju gesty im towarzyszące, jak na przykład ukłony względem przeciwnika. Widz ma wrażenie, że każdy z zawodników zdaje sobie sprawę z wagi każdego wykonywanego ruchu. Jakby czuł, że w jego kształtowaniu brało udział tysiące osób, których od dawna nie ma wśród żywych. Podobna sytuacja ma miejsce w ramach innego narodowego japońskiego sportu, czyli zapasów sumo. Dla przeciętnego Europejczyka to zabawna walka grubasów, którzy "podobno nie dożywają czterdziestego roku życia" (co jest wierutną bzdurą). Tymczasem tenże Europejczyk nie zwróci uwagi, że jego żona waży tyle samo, co yokozuna (wielki mistrz). Z tym, że ona nie zrobi szpagatu, nie zdoła wytrzymać wyczerpującego treningu i rzucić człowiekiem ważącym ćwierć tony jak workiem kartofli. Sama walka trwa najwyżej kilkadziesiąt sekund, ale przygotowanie do niej (rytualne odganianie duchów, sypanie pola walki solą, ukłony) może zabrać kilkanaście minut. I nikt nie ma zamiaru się tego wstydzić.

Dzień przeciętnych japońskich judoków rozpoczyna się wcześnie rano. Budzą się o piątej i po krótkich przygotowaniach rozpoczynają dwugodzinny trening. Następnie udają się do szkoły lub na uczelnię. O szesnastej kolejny trening. Nikt nikogo za rękę nie przyprowadza ani do niczego nie zmusza. Ćwiczenia rozpoczynają się od uderzenia w gong, czego dokonuje kapitan całej ekipy. Rzadko trening jest inaugurowany przez mistrza, który najczęściej wkracza na salę w trakcie zajęć. Niezależnie od tego, co zawodnicy akurat robią, wszyscy odwracają się w jego stronę i z szacunkiem witają go ukłonem. Nie ma miejsca na "podskakiwanie". Żaden judoka nie śmie nawet mocniej spojrzeć trenerowi w oczy. Posłuszeństwo wobec mistrza jest jednym z elementów, które mają przynieść sukces. To wszystko w skali makro doprowadziło Japończyków do niesamowitych rezultatów w wielu dziedzinach życia, ale spowodowało również katastrofę, jaką dla tego społeczeństwa była Hiroszima.

Poza zwykłym reżimem treningowym, japońscy zawodnicy uczestniczą również w różnego rodzaju obozach przygotowawczych. Skoszarowani ćwiczą wówczas trzy razy dziennie. Ponadto zimą przechodzą tzw. trening serca. W nieogrzewanej sali wcześnie rano szeroko otwierają okna i czekają na wschód słońca. Gdy to nastąpi, uderzają w bęben i rozpoczynają ćwiczenia w dramatycznie niskich temperaturach. Warto wspomnieć, że to nie mnisi w klasztorze w Tybecie, ale ludzie wykorzystujący rozwiązania techniczne, z którymi niewielu Polaków potrafiłoby sobie poradzić. Technikę widać zresztą na każdym kroku. Surowość zasad treningu przeplatana jest z supernowoczesnymi urządzeniami do badań, które u nas przeprowadzane są przez sztab ekspertów. Robert Radlak wspominał, że Japończycy mają niesamowitą wiedzę o ludzkim organizmie. Sprawdzenie efektów treningu trwa u nas kilka godzin i wymaga naukowej wiedzy. Tam zawodnik ukłuje się w ucho, a na specjalistycznym sprzęcie w sekundę wyświetla mu się wszystko to, czego potrzebuje.

W Japonii rozwiązano również problem, z którym zmaga się wielu polskich sportowców. Skupiając się na treningu, nie mają czasu na zapewnienie sobie przyszłości. Jedynie zdecydowanie najlepsi i najbardziej utalentowani mają na to szansę, a pozostali muszą sami wybierać między "życiem i sportem". To powoduje, że odpadają osoby mniej utalentowane, ale bardzo pracowite, które mogłyby osiągnąć sukces dzięki wytrwałym treningom. W Japonii nauka połączona jest z ćwiczeniami, a po ukończonych studiach państwo gwarantuje zawodnikom pracę w strukturach Sił Samoobrony (japońskich sił zbrojnych, w powojennej konstytucji Japonii istnieje punkt zakazujący państwu posiadania armii zdolnej do działań ofensywnych) lub policji. Rząd wychodzi z logicznego założenia, że inwestycja w wyszkolonych sportowców to zdecydowanie lepsze rozwiązanie, aniżeli stosowana w jednym z krajów Europy Środkowej swoista łapanka.

Każda podróż kształci, szczególnie jeśli jest połączona z czymś pożytecznym, a nie tylko smażeniem się na plaży i przywożeniem do ojczyzny kilku kilogramów obywatela więcej. Japonia uczy pokory względem przeszłości, którą wykorzystuje się dla lepszej przyszłości. Uczy sensownych rozwiązań. Dlatego Robert Radlak przygotowuje swoje podopieczne do olimpiady starając się jak najmocniej korzystać z japońskich doświadczeń. W roku 2010 najlepsze polskie judoczki polecą do Kraju Kwitnącej Wiśni aż trzykrotnie i będą trenować w jednym z miejscowych klubów. Warto uczyć się od najlepszych. Dziś trudno stwierdzić, czy w w 2012 roku Londynie efektem tych wypraw będzie olimpijski medal. Jednak bez najmniejszej wątpliwości można stwierdzić, że kontakt z mistrzami tej dyscypliny zwiększy polskie szanse na podium.

 

Mariusz Gołąbek

KOMENTARZE

  • jasnet.pl | 17/05 godz. 14:56

    Bądź pierwszy! Wyraź swoją opinię!

  • jasnet.pl | 12/01 godz. 00:00

    Komentarze do tego tekstu zostały wyłączone!
    Minął okres dodawania komentarzy.

Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies
Zamknij X