Dzisiaj jest: piątek, 17 maja 2024   Imieniny: Brunon, Sławomir, Weronika

więcej ›

SPORT

PUBLICYSTYKA

"W życiu piękne są tylko chwile"

 

"Kim jest ten gość?" - we wrześniu minionego roku to pytanie nasunęło się chyba każdemu, kto bacznie obserwuje jastrzębską scenę lekkoatletyczną. Kilkanaście miesięcy temu w biegu Jastrzębskiej Dziesiątki, w której najlepszym naszym reprezentantem okazał się (rzecz jasna) Grzegorz Szulik, brąz na "jastrzębskim" podium zgarnął Dariusz Pawlik. Przy okazji wyprzedził zresztą Romana Rajwę, który swoim zdziwieniem tym faktem podzielił się później z naszymi Czytelnikami. W tegorocznej "Dysze" Pawlik był już drugi wśród naszych zawodników, ponownie notując czas około 35 minut. Kto na co dzień amatorsko "robi kilometry" po szosach i bezdrożach ten wie, jaki to kosmos.

Przypomnijmy, że we wrześniu to właśnie Grzegorz Szulik był laureatem "Premii Lotnej Jasnetu". Pewnego dnia nasz zwycięzca zadzwonił do redakcji sportowej. - Cześć! Chciałbym przekazać część nagrody za premię Darkowi Pawlikowi, który zajął drugie miejsce. Ja już chyba wszystko o sobie powiedziałem rok temu, a fajnie byłoby poczytać coś fajnego o kimś innym. Oczywiście, paterę sobie zostawiam! - stwierdził z humorem Grzegorz Szulik. Takie prawo zwycięzcy, z którego i my chętnie skorzystaliśmy - wszak Dariusz Pawlik to chyba najbardziej tajemniczy jastrzębski biegacz z najwyższej półki.

Porozmawialiśmy z wicemistrzem Premii Lotnej i... opadły nam szczęki. I Wam też opadną! Dziś ujawniamy tajemnicę znakomitych rezultatów Dariusza Pawlika. Ten wywiad to lektura obowiązkowa dla każdego jastrzębskiego biegacza. KAŻDEGO!
 

- Grzegorz Szulik zaproponował, abyś to ty podzielił się z nami swoją przygodą z biegami.
Dariusz Pawlik - Nie będę ukrywał, że Grzesiek zaskoczył mnie tym pomysłem. Stwierdził, że o sobie już wszystko opowiedział przed rokiem i nie chciałby się powtarzać (śmiech). Nie wiem jednak, czy ja sam mam coś ciekawego do przekazania.

- Nie może być co do tego wątpliwości. Jesteś najbardziej tajemniczym jastrzębskim lekkoatletą z pierwszego szeregu. Dlatego przed rokiem Roman Rajwa, któremu sprzątnąłeś jastrzębskie podium "Dychy" sprzed nosa, był tak bardzo zaskoczony.
- Czytałem tamten wywiad. Istotnie, prawdą jest, że nie należę do żadnej jastrzębskiej grupy biegowej, choć od dawna znam się z Tadkiem Siegmundem z Klubu Biegacza MOSiR. Natomiast zeszłoroczny występ w Jastrzębskiej Dziesiątce był moim pierwszym startem od dłuższego czasu. Kiedyś było tego więcej…

- Już pięć lat temu zobaczyliśmy cię w Biegu Równych Szans, czyli pierwszej edycji "Dychy", a także w Silesia Run. Na 10 km miałeś czas niespełna 37 minut, a na połowie tego dystansu - 17:37. Potem mamy cztery lata przerwy, a po nich wyniki ok. 35 minut w Jastrzębskich Dziesiątkach 2015 i 2016. Takich czasów nie notują amatorzy wieczornego truchtu. Kawa na ławę - skąd takie wyniki?
- Mam za sobą kilka lat biegania u trenera Piotra Morki w SMS Victoria Racibórz. Potem reprezentowałem też barwy Oleśniczanki Oleśnica. W lipcu 1987 roku zdobyłem mistrzostwo Polski juniorów młodszych na 1500 m z czasem 3:58.46, ustanawiając rekord SMS Victoria, który podobno do dziś nie został pobity. Byłem też wicemistrzem Polski juniorów w przełajach w 1989 roku w Piasecznie i halowym wicemistrzem Polski juniorów na 1000 m w Warszawie. Ponadto w 1986 roku wraz z kolegami z raciborskiej sztafety 4x400 m zdobyłem złoto podczas Mistrzostw Polski Juniorów Młodszych w Spale oraz, dwa lata później, srebro Mistrzostw Polski Juniorów w Pile. Miałem również okazję ustanowić w Rzeszowie rekord Polski juniorów młodszych na 800 m podczas jednej z rozgrywanych wówczas lig seniorów, zaliczając wynik 1:52.30. Nie uznano go jednak za oficjalny z powodu popsutej elektroniki w sprzęcie pomiarowym. Ten czas zmierzono mi ręcznie, ale rezultatu nie zaliczono jako rekordowy. Szkoda.

- Dajmy teraz co bardziej wrażliwym czytelnikom chwilę na złapanie oddechu. Naprawdę poza Tadeuszem Siegmundem nikt o tym nie wie?
- Nikt dotychczas nie pytał, a ja nie lubię się chwalić, bo nie ma czym. To prehistoria (śmiech).

- Od razu utnijmy spekulacje - do wielkiego sportu trafiłeś z Jastrzębia-Zdroju?
- Tak, choć urodziłem się w 1970 roku w Sułkowicach koło Wadowic. Jednak wkrótce potem mój nieżyjący już niestety tata wyjechał do Jastrzębia do pracy i szybko sprowadził na Śląsk całą rodzinę. Mieszkaliśmy w Zdroju, a potem przy ul. Opolskiej.

- W jaki sposób trafiłeś do sportu?
- Miałem świetnych nauczycieli wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nr 19, którzy zachęcali nas do uprawiania różnych dyscyplin. Pamiętam panów magistrów Kaczmarczyka i Sienkiewicza. Ten pierwszy pochodził zresztą z Zakopanego i zaraził mnie narciarską pasją, którą pielęgnuję do dziś wraz z całą rodziną. W podstawówce graliśmy we wszystko, w co się tylko dało, dzięki czemu miałem okazję m.in. trenować w trampkarzach GKS Jastrzębie. Jednak szczególną smykałkę wykazywałem do biegów. Gdy byłem w czwartej klasie, zwyciężałem w zawodach z udziałem uczniów z ósmej klasy. Było trochę tych miejskich imprez, które wygrałem, m.in. Bieg Zwycięstwa w 1984 roku.

- Albo miałeś genialnego nauczyciela wf-u, albo talent nie z tej ziemi. Jak trenowałeś?
- Szczerze mówiąc, to wtedy… w ogóle nie trenowałem. Przed zawodami w podstawówce nie robiłem nawet rozgrzewki, bo nie chciałem się dodatkowo męczyć (śmiech).

- Prosimy naszych młodych lekkoatletów o usunięcie z pamięci ostatniej odpowiedzi naszego rozmówcy.
- Rzeczywiście, nie było to zbyt mądre (śmiech). W zasadzie dopiero w szkole średniej na poważnie zacząłem przygotowywać się do imprez sportowych. Moi nauczyciele z podstawówki zauważyli, że coś tam potrafię i to oni zachęcili mnie do zdawania do liceum w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu. W ten sposób w 1985 roku trafiłem do wspomnianej już Victorii. W pierwszym starcie wygrałem Cross Mysłowicki, co było małą niespodzianką, bo zrobiłem to jako młodzik po miesiącu poważnych zajęć. Racibórz wspominam bardzo miło. Szczególnie zapadły mi w pamięci wyjazdy do radzieckiego Wilna i enerdowskiego Zwickau, bo nasz SMS współpracował z klubami z tych miast. Oczywiście poza walorami sportowymi istniały też turystyczne i... handlowe! To był świetny czas w moim życiu, mimo że było naprawdę bardzo biednie. Obecnie nawet biegacze-amatorzy mogą liczyć na luksusy. Tymczasem my zamiast odżywek dostawaliśmy zwykłą glukozę, a o profesjonalnych butach nie można było nawet marzyć. Biegaliśmy na plastiku, dlatego największą radością były biegówki kupione w Czechosłowacji. Na takiej świetnej gąbeczce. Jaki to był bajer!

- I właśnie jako reprezentant Victorii zdobyłeś wspomniane mistrzostwo Polski juniorów młodszych podczas zawodów w Bielsku-Białej. Dlaczego zatem nie zrobiłeś wielkiej lekkoatletycznej kariery?
- Chyba zadecydował przypadek. W 1989 roku byłem w życiowej formie. Znalazłem się nawet w szerokiej kadrze narodowej na lekkoatletyczne Mistrzostwa Europy Juniorów w jugosłowiańskim Varażdinie. Niestety, tuż przed maturą zaraziłem się ospą i miałem miesiąc treningów z głowy. Nie zdołałem nadrobić straconego czasu i odbudować formy z kwietnia. A potem zająłem się maturą i studiami na katowickim AWF-ie. Sprawa jakoś się rozmyła. Na pierwszym roku studiów zgłosiła się do mnie Oleśniczanka. Pojawiła się więc możliwość odsłużenia wojska, po którym miałem kontynuować studia na wrocławskim AWF-ie. Czym prędzej skorzystałem z tej okazji. Oleśniczanka była klubem, w którym dominowali znakomici długodystansowcy, przede wszystkim maratończycy. Trenowałem z takimi gwiazdami polskiej lekkoatletyki, jak Bogusław Mamiński, Grzegorz Gajdus, Mirosław Plawgo, Michał Bartoszak czy Bogusław Psujek, który biegał 2:10:26 w maratonie! Ja im wszystkim mogłem oczywiście co najwyżej nosić buty, ale zajęcia z takimi postaciami były niezwykłą przygodą. Miałem zresztą okazję być na tragicznym obozie przygotowawczym w Szklarskiej Porębie w 1990 roku, w trakcie którego Psujek zginął… Mimo wszystko z Oleśniczanką wiąże się wiele dobrych wspomnień. W barwach tego klubu pobiłem wiele "życiówek", w tym tamten nieoficjalny rekord z Rzeszowa na 800 m, który w 1991 roku ustanowiłem na poziomie 1:52.00 podczas Mistrzostw Polski Seniorów w Kielcach, a także rekord na 1500 m poprawiony podczas Memoriału Chromika w Zabrzu (3:48.52). Niestety, na przełomie lat 1991 i 1992 w armii zaczęły się cięcia związane ze zmianami systemowymi w kraju. Znalazłem się "na lodzie". W lutym 1992 roku opuściłem wojsko i stanąłem przed dylematem, co dalej ze sobą zrobić. Trzeba było szukać pracy i w ten sposób trafiłem na kopalnię...

- Czyli twoja kariera padła ofiarą transformacji systemowej?
- Nie pierwszy raz to słyszę. Trafiłem na KWK Jastrzębie. Sądziłem, że idę na kopalnię "na chwilę". Popracuję, a potem wrócę na studia i znów będę mógł robić to, co kocham. Ale wyszło tak, jak wyszło. Właśnie mija mi ćwierć wieku pracy w górnictwie. Przez 24 lata pracowałem w oddziale szybowym. Od października jestem na urlopie górniczym, a do emerytury zostało mi zaledwie kilka miesięcy.

- Zatem marzenia przegrały z rzeczywistością. Nie próbowałeś biegać na własną rękę?
- Zaraz po rozpoczęciu pracy na kopalni rzeczywiście starałem się utrzymywać kontakt ze sportem, ale początkowo wracałem z szychty tak zmęczony, że nie miałem siły na trening. Pierwszy zjazd na dół to była masakra! A potem trzeba było czołgać się pod ścianą... Po powrocie do domu człowiek padał na pysk i myślał tylko o tym, żeby odpocząć. Po pierwszym miesiącu miałem dość kopalni, ale z czasem jakoś udało mi się dostać lepszą robotę we wspomnianym oddziale szybowym. Miałem w pracy świetnych kolegów, więc stosunkowo szybko przywykłem. Zaczynałem od pchania wózków, potem byłem sygnalistą, a kończyłem jako przodowy brygady szybowej. Życie toczyło się swoim torem. Wkrótce ożeniłem się z Kasią, która dziś wraz z moją mamą i teściem tworzy mój najwierniejszy klub kibica (śmiech). Mamy dwie córki, Anię i Agatę. Zawsze staraliśmy się prowadzić aktywny tryb życia. Rodzinnie wyjeżdżaliśmy na narty, jeździliśmy na łyżwach i chodziliśmy na basen. Natomiast bieganie na wysokim poziomie poszło w odstawkę, bo do tego trzeba systematyczności. Wprawdzie początkowo trochę trenowałem z Tadkiem Siegmundem, ale dość szybko to się urwało.

- A jednak, jak już mówiliśmy, w 2011 roku startujesz w Biegu Równych Szans i Silesia Run. Jak do tego doszło?
- Po badaniach okresowych na kopalni i wizycie u lekarza okazało się, że mam za wysoki cholesterol. Wyszło też kilka innych spraw. Co tu owijać w bawełnę - zapuściłem się. Ważyłem jakieś 90 kg! Nieżyjący już doktor Rybak zapytał, co lubię robić. Odpowiedziałem, że kiedyś biegałem. "No to biegaj, to ci pomoże". Poszedłem na bieżnię przy Zespole Szkół nr 2 i zacząłem od jednego czy dwóch kółek…

- Kiedy to było?
- W 2008 roku. Natomiast taki lekki trucht zastąpiłem nieco poważniejszym treningiem w marcu 2011 roku, bo wtedy podjąłem już decyzję, że spróbuję swoich sił w tych imprezach, które wymieniłeś. Odbywały się tydzień po tygodniu, więc wystartowałem w obu.

- Po piętnastu latach przerwy i "zapuszczeniu się" wracasz do biegania i notujesz czas poniżej 37 minut na 10 km. Ale potem znów nie widzimy cię przez cztery długie lata. Wróciłeś dopiero na zeszłoroczną "Dychę", żeby zaskoczyć Romka Rajwę.
- Nie będę ukrywał, że w 2011 roku przyplątało mi się trochę urazów i kontuzji. Jednak start po takim czasie musiał jakoś odbić się na moim czterdziestoletnim organizmie. Ale, jak już mówiłem, nie przywiązywałem większej wagi do tych występów. Dlatego te kolejne cztery lata przerwy… po prostu zleciały. Ale za to schudłem 25 kg dzięki bieganiu i radzie doktora Rybaka oraz namowom żony, która czasem wręcz wygania mnie na trening (śmiech). W 2015 roku wraz z Kasią podjąłem decyzję, że spróbuję powalczyć w Jastrzębskiej Dziesiątce. Pojawił się niestety mały kłopot, bo wczesną wiosną tego roku przyplątała się mi dna moczanowa palucha. Do czerwca leczyłem stopę, a wakacje pojechałem na urlop do Chorwacji. Wymoczyłem nogę w Adriatyku i jakoś przeszło. Od lipca zacząłem trenować przed wrześniową "Dychą". A po niej wystartowałem jeszcze w…

- W Żorskim Biegu Ulicznym z wynikiem 35:09 i w Półmaratonie Wodzisławskim, gdzie zanotowałeś wynik 1:17:43. A niedawno pobiegłeś w kolejnym Żorskim z wynikiem 34:38. Oczywiście wiesz, że 99% naszych biegaczy dałoby się pokroić za takie rezultaty.
- Wodzisławski był moim pierwszym oficjalnym półmaratonem w życiu. Na treningach rzecz jasna robiłem dłuższe trasy, ale w Oleśniczance oficjalnie nie biegałem na takich dystansach. Natomiast nie robię z tych wszystkich wyników jakiejś wielkiej sensacji, bo trzydzieści lat temu osiągałem znacznie lepsze czasy. Byłem przyzwyczajony do szybszego biegania i wielkiego stresu na zawodach. Dziś człowiek ma inne lata i inne zdrowie. Obecnie ze sportu czerpię przede wszystkim przyjemność. Półżartem można powiedzieć, że skupiam się na medalach w mojej kategorii wiekowej. Marzyłbym o tym, aby przebiec maraton w czasie poniżej 2:40, ale taki wynik przy moich latach może być już ciężki do osiągnięcia. Ale myślę, że 34 minuty na 10 km jestem w stanie złamać, jeśli dobrze przepracuję zimę.

- Czyli Grzegorz Szulik, który przekazał ci nagrodę-wywiad za premię lotną, może czuć się zagrożony?
- Oj, będzie ciężko (śmiech). Grześka chyba już nie wyprzedzę. Ma przewagę… wieku!

- Jak obecnie wygląda twój tydzień treningowy?
- Poza niedzielą, którą zwykłem poświęcać Panu Bogu i rodzinie, staram się biegać codziennie. Zanim w październiku poszedłem na urlop górniczy (a pracowałem praktycznie wyłącznie na nocną zmianę), to przez ostatnie dwa-trzy lata wracałem z szychty, spałem ze cztery godziny i potem ruszałem w teren. Dziennie biegałem od 10 do 30 km, a raz w tygodniu spokojniejszym tempem pokonywałem 40 km. Wszystko po lokalnych szosach, najczęściej przez Bzie, Pawłowice czy Zebrzydowice. Wracałem do domu, odpoczywałem, uzupełniałem brakujący sen z rana i szedłem do roboty. Teraz wprawdzie mam trochę więcej czasu, ale zapewne pozostanę przy tym systemie zajęć. Biegam, bo to uwielbiam. Jak człowiek ma gorszy dzień, to marzy tylko o tym, żeby się przebrać i wybiegać stres. Ciekawe jest to, że o ile jako junior skracałem sobie trasę, o tyle teraz zdarza się, że w zapomnieniu wybiegam za daleko.

- Oplątujesz się elektroniką przed biegiem?
- Nie jestem pasjonatem tych wszystkich czujników. Mam swoje wyczucie tempa i tętna. Zostało mi to ze starych czasów. Zresztą, dzienniczki treningowe trzymam do dziś! Ale jedną pasją zaraziła mnie żona, proponując mi słuchawki do towarzystwa. Kiedyś nie biegałem z muzyką, ale przekonałem się do tego. Dlatego czasem zdarza się, że ktoś mnie pozdrawia na drodze, a ja go po prostu nie słyszę.

- Jaka muzyka towarzyszy ci najczęściej podczas biegania? Jesteś zbyt… normalny, żeby to były jakieś odjechane kawałki podtrzymujące tempo.
- W zasadzie słucham wszystkiego, choć najbardziej lubię Dżem. W końcu: "W życiu piękne są tylko chwile!". Póki Rysiek Riedel żył, jeździłem nawet na koncerty tego zespołu.

- Na koniec muszę zapytać o jeszcze jedno. Z perspektywy tych dwudziestu pięciu lat - żałujesz, że w pierwszej połowie lat 90. tak a nie inaczej potoczył się twój los?
- Jestem pozytywnie nastawiony do życia i rzeczywistości. Otaczają mnie wspaniali ludzie. Mam cudowną rodzinę. Najbardziej żałowałbym, jeślibym nie poznał mojej żony. A przecież gdybym po 1992 roku pozostał w sporcie, to być może nie byłoby mi to dane. Sytuacja jest jednak o tyle zabawna, że oboje zawsze mieszkaliśmy w tej samej klatce w dziesięciopiętrowcu na Opolskiej (śmiech). Ale poznaliśmy się dopiero w dorosłym wieku.

- Twoja rada dla koleżanek i kolegów, którzy próbują swoich sił w biegach?
- Systematyczność. Talent to nie wszystko. Miałem wielu kolegów, którym początkowo nie szło na treningach, ale ciężką pracą osiągnęli znakomite rezultaty.

Fot. Magdalena Kowolik & archiwum Dariusza Pawlika

 

rozm. mg

KOMENTARZE

  • tomek | 20/12 godz. 20:30

    to mój przyjaciel brawo

  • roman bzie | 18/12 godz. 05:46

    Szacunek dla Pana Darka za wyniki oraz umiejętności (oby tak dalej :) oraz dla Grzegorza za oddanie wywiadu. Szacunek dla Jastrzębskich biegaczy :)

  • Sławek | 17/12 godz. 19:36

    To mój brat. Jesteśmy wszyscy z niego dumni. Tak trzymaj :-)

  • Tadek | 17/12 godz. 19:00

    Darek brawo szacun dla najlepszego biegacza . Wynik 2.40 w maratonie jest w Twoim zasięgu

  • Szafa | 17/12 godz. 17:02

    Powodzenia Darek ,oby tak dalej!

  • toja | 17/12 godz. 10:05

    Ekstra!!

  • Halina | 17/12 godz. 09:34

    Niesamowite!

  • | 17/12 godz. 09:34

    Piękny wywiad, bardzo inspirująca osoba. Tak trzymać!

  • ololo | 16/12 godz. 22:37

    supcio ;---p

  • mateusz | 16/12 godz. 22:35

    super

  • olo | 16/12 godz. 21:50

    Szacun Darek!!! Opolska rulez!!!

  • jasnet.pl | 15/12 godz. 10:19

    Komentarze do tego tekstu zostały wyłączone!
    Minął okres dodawania komentarzy.

Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies
Zamknij X