Dzisiaj jest: piątek, 17 maja 2024   Imieniny: Brunon, Sławomir, Weronika

więcej ›

SPORT

PUBLICYSTYKA

"Zaczynałem na kortach OWN"

Wojciech Marek ze srebrnym medalem Mistrzostw Europy Juniorów w deblu
 
Można stawiać "dolary przeciw orzechom", że sam Novak Djoković miał okazję osobiście przedstawić się niewielu czytającym te słowa. Tymczasem obcowanie z takimi mega-gwiazdami sportu to codzienność dla 18-letniego Wojciecha Marka, jednej z największych nadziei polskiego tenisa. Aktualnie Wojciech Marek jest najlepszym polskim juniorem, mającym za sobą m.in. awans do trzecich rund wielkoszlemowych juniorskich turniejów Australian Open i US Open. W lipcu nasz rozmówca wywalczył wicemistrzostwo Europy w deblu podczas turnieju w Szwajcarii.

Nieprzypadkowo wywiad z najlepszym polskim juniorem przeprowadzamy na naszym portalu. Jastrzębskim pasjonatom tenisa ziemnego nazwisko Marek jest bowiem doskonale znane - wszak prezesem Jastrzębskiego Towarzystwa Tenisowego jest Julian Marek - ojciec Wojciecha! Okazuje się, że najlepszy polski junior, który niebawem rozpocznie zmagania w młodzieżowym US Open 2019 w Nowym Jorku (jako jedyny młody Polak), zaczynał swoją przygodę z tenisem ziemnym kilkanaście lat temu właśnie na naszych kortach na OWN-ie!
 
- Co sprowadza najlepszego polskiego juniora na jastrzębskie korty?
Wojciech Marek - Choć urodziłem się w Bytomiu i od lat jestem tenisistą miejscowego Górnika, to można śmiało powiedzieć, że to właśnie na OWN-ie rozpoczynałem moją przygodę z tenisem. Tata przyprowadzał mnie na miejscowe korty już jako trzylatka, gdzie miałem możliwość trochę poodbijać zarówno z nim, jak i wujkami Adamem i Andrzejem. Można zatem powiedzieć, że wróciłem tu po latach. Przez ostatni rok spędziłem dużo czasu w Jastrzębiu-Zdroju, ponieważ mieszkałem u taty z uwagi na treningi w Ostrawie. Dodam, że lubię wracać na te korty. Mam do nich sentyment.
 
- Ten nasz "jastrzębski Rolland Garros" nie nadaje się do mocniejszych zajęć?
- Mówiąc dyplomatycznie, "trochę" brakuje temu obiektowi do światowych standardów. Oczywiście należy docenić pracę wszystkich osób, które mimo kłopotów starają się utrzymać korty na OWN-ie w jako takim użytku, ale faktem jest, że potrzebne byłyby spore środki, aby prezentowały one wyższy poziom. W Jastrzębiu-Zdroju nie ma też możliwości trenowania zimą, ponieważ brakuje kortów pod dachem. Dlatego właśnie w Ostrawie przygotowuję się do najważniejszych startów.
 
- Kiedy przeprowadzałem pierwszy wywiad z Julianem Markiem, miał pan siedem lat. Wtedy najlepszym polskim juniorem był Jerzy Janowicz. Można chyba powiedzieć, że był pan szykowany do roli przyszłej nadziei naszego tenisa.
- Moja pozycja wśród młodych polskich tenisistów to raczej efekt wielu lat ciężkiej pracy, wyrzeczeń i tysięcy rozegranych meczów. Rzeczywiście, obecnie jestem najlepszym polskim juniorem, ale mierzę wyżej. Interesuje mnie jak najwyższa pozycja na międzynarodowej arenie oraz sukcesy w zawodowych turniejach. Powoli kończę wiek juniora i trzeba będzie w związku z tym spróbować swoich sił wśród elity światowego tenisa. Niebawem rozegram ostatni juniorski turniej wielkoszlemowy w Nowym Jorku, a zatem mam o czym myśleć...
 
- A propos Wielkiego Szlema - ma pan za sobą start w Wimbledonie, gdzie chyba nie poszło panu najlepiej. Wyniki znamy, ale czasem nie idą one w parze z oceną danego występu.
- Mogę przyznać, że nie byłem i nie jestem zadowolony z mojej gry w Londynie. Myślę, że miałem wobec siebie zbyt wielkie oczekiwania i w efekcie w singlu wyszedłem na kort nieco spięty. Po prostu nie zagrałem na miarę swoich możliwości oraz tego, co prezentowałem na trawie przed tym turniejem. Nieco lepiej poszło mi w deblu, gdzie walczyłem w parze z Rumunem Nicholasem Ionelem. Przegraliśmy wprawdzie w 1. rundzie, ale po dobrym meczu (6:7, 6:7) z duetem kanadyjsko-amerykańskim, który potem dotarł do finału. 
 
- Jak rozumiem, odegraniem się za nieudany Wimbledon było wicemistrzostwo Europy juniorów w deblu zdobyte w Szwajcarii? Niecodziennie gościmy na kortach OWN medalistę zawodów takiej rangi.
- Można tak powiedzieć. Wywalczyliśmy srebro wraz z moim deblowym partnerem Mikołajem Lorensem. Uważam, że zapisaliśmy na swoje konta bardzo dobry turniej, choć nie będę ukrywał, że tuż przed nim byłem nieco zdołowany po Wimbledonie. Tymczasem wypadliśmy naprawdę nieźle. W finale z Francuzami podjęliśmy walkę, ale rywale byli po prostu lepsi.
 
- Który z sukcesów uważa pan za swój... ulubiony? Nie pytam o największy, bo to nie zawsze to samo.
- Generalnie mam trzy takie "ulubione" sukcesy. Pierwszym jest zwycięstwo w tym roku w turnieju w Bytomiu, który miał drugą rangę ITF. Szczególnie ważnym dla mnie było to, że triumf odniosłem na kortach swojego klubu, na których we wcześniejszych czterech latach nie potrafiłem wygrać nawet jednego meczu! Fajnie się wygrywało w obecności tylu kibiców. Ponadto wśród sukcesów umieściłbym oczywiście także trzecie rundy juniorskich US Open i Australian Open z minionego roku.
 
- Dobrze "sprzedaje się" w takich wywiadach wspomnienie o wielkich gwiazdach, które jak rozumiem ma pan okazję spotykać na takich Wielkich Szlemach.
- Wszyscy przebywamy razem w zamkniętej strefie, stąd widujemy te największe gwiazdy na co dzień. Możemy spotykać je na siłowniach czy w jadalniach. Dzięki temu miałem okazję "przybić piątkę" z Rafaelem Nadalem czy porozmawiać chwilę z Novakiem Djokoviciem. Serb to bardzo sympatyczny i skromny facet. Zabawne było to, że... przedstawił mi się (śmiech). - Cześć, jestem Novak - powiedział. Zamieniliśmy parę słów i zrobiłem sobie z nim pamiątkową fotkę.
 
- A Roger Federer?
- On akurat jest bardzo niedostępny. Jako jedyny tenisista ciągle porusza się z ochroną.
 
- Zejdźmy zatem z gwiazd i wróćmy do Jastrzębia-Zdroju. Wspomniał pan, że tata przyprowadzał pana na te nasze korty. Ale chyba nie tutaj stawiał pan te pierwsze prawdziwe tenisowe kroki?
- Początki rzeczywiście były tutaj, ale kiedy tata zorientował się, że "coś tam" umiem, szybko zaczęliśmy jeździć po wszystkich możliwych klubach na całym Śląsku. Trenowaliśmy chyba na każdej ściance w województwie. Jako trzy- czy czterolatek nie umiałem jeszcze na tyle mocno odbijać, żeby specjalnie dla mnie wydawać pieniądze na wynajęcie kortu, dlatego właśnie graliśmy na ściankach. Ostatecznie tata znalazł mi trenera w Bytomiu i tak trafiłem do miejscowego Górnika. 
 
- A czy miał pan okazję skrzyżować rakiety chociażby z Waldemarem Butanowiczem?
- Oczywiście, graliśmy ze sobą wiele razy. Gdy byłem młodszy, to bywały naprawdę bardzo zacięte boje, ale z czasem szala zaczęła przechylać się na moją stronę. Rywalizowałem także ze Zbigniewem Dyrbusiem, Dawidem Wojciechowskim i Zbigniewem Chorchielem, którzy, co ciekawe, przylecieli kibicować mi do Paryża na turniej Rolanda Garrosa. Co więcej, Zbigniew Chorchiel odwiedził mnie nawet w Nowym Jorku i przez Facebooka prowadził "live" z mojego meczu! Jeszcze w wieku dziesięciu czy dwunastu lat zdarzało mi się na OWN-ie występować w turniejach deblowych w parach z tatą czy wujkami i bynajmniej nie były to łatwe mecze. Miło wspominam tamte czasy.
 
- Jednak media ogólnopolskie nie kojarzą pana z Jastrzębiem. 
- Nie chciałbym całkowicie odchodzić od moich bytomskich korzeni, ponieważ jestem zawodnikiem tamtejszego klubu. Pomagało mi także Miasto Bytom. Ale faktem jest, że przygodę z tenisem zaczynałem w Jastrzębiu-Zdroju na tutejszych kortach [na zdjęciu - 9-letni Wojciech Marek podczas gry na OWN-ie - przyp. mg]. Jestem z nimi w pewien sposób emocjonalnie związany. Ostatnio miałem okazję trochę lepiej poznać Jastrzębie jako miasto. I bardzo mi się tu podoba. Szczególnie urokliwy jest Park Zdrojowy. Niedaleko stamtąd, na ul. Ogrodowej, mieszkają moi dziadkowie.
 
- Porozmawiajmy teraz o sytuacji polskiego tenisa. Z pana opowieści wynika, że gdyby tata nie dostrzegł tej żyłki do tenisa, to zapewne nie zrobiłby tego nikt. W naszym kraju nie ma systemu wychowywania młodzieży do tej dyscypliny.
- To bardzo ważne, aby mieć przy sobie tak zaangażowaną osobę, która jest z nami "mimo wszystko". Pomoc ze strony taty jest nieodzowna i bezcenna. To on szuka opcji rozwoju i odpowiednich rozwiązań, a także pomaga przy pozyskiwaniu sponsorów. Sam kiedyś grał w tenisa, ale z uwagi na kontuzję musiał zaprzestać uprawiania ukochanej dyscypliny. Prawdą jest, że każdemu młodemu tenisiście taka osoba jest bezwzględnie potrzebna. Niestety, mam wrażenie, że nie wszyscy rodzice polskich tenisistów są tacy. Są ojcowie, którzy zmuszają dzieci do tenisa i w efekcie zniechęcają je do tego sportu. Ważne jest, aby zachować umiar we wszystkim. Wsparcie rodziców jest bardzo ważne, ale muszą oni umieć pozostawić młodemu sportowcowi pewien margines swobody. Na szczęście mój tata właśnie taki jest.
 
- To przesadne zaangażowanie rodziców wynika zapewne także z pewnego mitu, według którego w tenisie wręcz zalegają ogromne pieniądze, po które wystarczy sięgnąć. Tymczasem faktem jest, iż Federer zarabia miliony, ale takich jak on lub nieco słabszych jest kilkudziesięciu. Aby doszlusować do bogaczy trzeba najpierw naprawdę sporo "włożyć" w ten interes [mowa tu o kwotach rzędu 300 tys. zł rocznie - przyp. mg].
- To prawda. Obecnie mam 18 lat, więc funduszy na moją karierę już teraz "poszło" sporo, a będzie potrzeba jeszcze większych... W tenisie juniorskim można, mając wysoki ranking, trochę "zaoszczędzić" i liczyć na refundację kosztów wyżywienia czy noclegu, natomiast wśród seniorów wszystko, zwłaszcza na początku, opłacasz sam. Dotychczas mogłem liczyć na wsparcie PZT oraz sponsorów, min. pomagał mi lokalny biznesmen pan Łucjan Wnuk, za co mu serdecznie dziękuję. 
 
- Tymczasem z perspektywy przeciętnego kibica po odejściu Agnieszki Radwańskiej czeka nas kompletna zapaść.
- Myślę, że nie będzie aż tak źle. Trzeba pamiętać o Idze Świątek, która jest w moim wieku, a już teraz zajmuje lokatę w połowie pierwszej światowej setki WTA. Sądzę, że Iga może być w stanie za kilka lat nawet wygrać turniej w Wielkim Szlemie, co nigdy nie udało się Radwańskiej. Wśród mężczyzn jest zresztą podobnie, bo po epoce Jerzego Janowicza pojawił się Hubert Hurkacz. Za nim idzie z kolei Kamil Majchrzak. Nie jest więc tak, że nie mamy nikogo. Daleko nam wprawdzie do krajów, które mają po dwudziestu młodych kandydatów na przyszłe gwiazdy, ale nie jest tak źle.
 
- A o kim, oczywiście poza Wojciechem Markiem, możemy usłyszeć za parę lat?
- Na pewno spore nadzieje można wiązać z moim partnerem deblowym Mikołajem Lorensem, który na co dzień bardzo ciężko trenuje w Hiszpanii. Ponadto jest starszy ode mnie o rok Daniel Michalski, a warto także zapamiętać nazwisko Filipa Pieczonki, który ma 15 lat. 
 
- Pana zdaniem "polski ćwierćfinał" Wimbledonu jest do powtórzenia?
- Ciężkie pytanie (śmiech). Na ten moment jest to bardzo wątpliwe. Pojedynek o półfinał między Jerzym Janowiczem a Łukaszem Kubotem był wyjątkiem od reguły i chyba nie ma szans na powtórkę. Pamiętam zresztą, jak oglądaliśmy ten mecz z wypiekami na twarzy podczas Mistrzostw Polski do lat dwunastu. Niezapomniane przeżycie.
 
- A jak z waszej perspektywy wygląda sprawa komentowania takich wydarzeń? Nie ukrywam, że żal mi niezmiernie Zdzisława Ambroziaka czy Bohdana Tomaszewskiego. A ich następców nie widać.
- Przyznam, że miałem okazję poznać pana Bohdana podczas turnieju jego imienia w Warszawie. Słynne było to "Halo, Wimbledon"... Rzeczywiście, z przyjemnością słuchało się takiego komentarza. Natomiast dla nas jako tenisistów komentarz jest siłą rzeczy tylko dodatkiem do meczu. Skupiamy się na samym przebiegu gry.
 
- Na koniec naszej rozmowy chciałbym jeszcze zapytać o trzy kwestie. Pierwsza z nich to oczywiście plany i marzenia Wojciecha Marka, które zweryfikujemy za kilka lat.
- Moim celem na najbliższe pięć lat jest awans do TOP100 ATP. Myślę, że jeśli nie zabraknie mi środków na rozwój, to jest to cel do zrealizowania. Jako senior będę miał do wyboru całą masę turniejów zawodowych, a zatem decyzje w ich sprawie będą podejmowane na bieżąco. Natomiast za główne marzenie należy uznać start i zwycięstwo na Wimbledonie. Wiadomo, że gra się po to, aby być najlepszym. Należy jednak uważać na siebie, ponieważ było naprawdę wielu dobrze zapowiadających się młodych tenisistów, którzy jako dorośli zawodnicy nie zrobili karier.
 
- Druga sprawa - załóżmy, że po lekturze naszego wywiadu ktoś zastanowi się nad wysłaniem dziecka na lekcje tenisa i... będzie to normalny rodzic, a nie frustrat katujący młodego spełnianiem jego własnych niezrealizowanych ambicji. Co pożytecznego można "wynieść" z tenisa, nawet jeśli nie doszlusuje się do poziomu najlepszego polskiego juniora?
- Odpowiedź jest oczywista - warto zachęcać dzieci do sportu. Sam na pewno również będę tak robił. Każdy sport rozwija, a indywidualny - w szczególności. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że tenis dał mi bardzo wiele. Nauczyłem się szukania nowych możliwości rozwoju mentalnego w moim życiu i zupełnie inaczej patrzę na świat. Wiem, jaki jest mój cel, więc nie palę papierosów i nie piję alkoholu. Tenis nauczył mnie dyscypliny, pokory, cierpliwości i wytrwałości. Jestem pewien, że gdyby tata nie zabrał mnie dawno temu na korty, to moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. 

 


 

rozm. mg

KOMENTARZE

  • jasnet.pl | 17/05 godz. 21:30

    Bądź pierwszy! Wyraź swoją opinię!

  • jasnet.pl | 23/08 godz. 12:25

    Komentarze do tego tekstu zostały wyłączone!
    Minął okres dodawania komentarzy.

Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies
Zamknij X