Dzisiaj jest: piątek, 17 maja 2024   Imieniny: Brunon, Sławomir, Weronika

więcej ›

SPORT

PUBLICYSTYKA

"Żeby nie zwariować"

 

Swego czasu ochrzciliśmy go mianem "niezniszczalnego człowieka". To facet, którego pasją są biegi na dystansach, jakie zwykły osobnik homo sapiens mógłby pokonać co najwyżej samochodem (ale tego nie zrobi, bo tras pokonywanych przez naszego "niezniszczalnego" nie da się przejechać autem). Krystian Korzański. Urodzony w 1979 roku jastrzębianin. Na co dzień - inżynier elektryk. Poznaliście go trzy lata temu, gdy wygrał "Wymiataczy-Reaktywację".

 

W swojej trwającej od 2004 roku przygodzie z ultramaratonami górskimi Krystian Korzański (dla przyjaciół "Diodak") trzykrotnie pokonał liczący 240 km Bieg Siedmiu Szczytów w Sudetach (w 2013 roku w 47 godzin i 13 minut, 2014 - 44 godziny i 31 minut, 2015 - 43 godziny i 50 minut). Ponadto ma za sobą m.in. kilkanaście startów w Kieracie w Gorcach ("takie tam"... 100 km), a także niezwykle wymagającą zimową Zamieć w Szczyrku, gdzie przez 24 godziny biega się ze Szczyrku na Skrzyczne i z powrotem, i z powrotem, i z powrotem... aż do skutku. Bez wątpienia - Korzański to człowiek, który barierę wytrzymałości ludzkiego organizmu... ustala sam!

 

PS. Kiedy czytacie te słowa, "Diodak" szykuje się (lub już jest na trasie!) tegorocznego Kieratu, który odbywa się w ten weekend w okolicach Limanowej...

 

- Znajomi nie pytają, czy Krystian ma równo pod sufitem?
Krystian Korzański - Zależy, którzy znajomi (śmiech). Jeśli ktoś uprawia sport, to uważa moją pasję za coś naturalnego. Ultramaratony górskie to normalna dyscyplina sportu. Różni się od innych co najwyżej skalą wyzwania i… długością trwania zawodów.

 

- Naszym czytelnikom przedstawiłeś się trzy lata temu, gdy wygrałeś "Wymiataczy-Reaktywację".
- Powiedzmy, że zostałem przedstawiony. Starszy pan pokonał kilku młodszych kolegów (śmiech). To była fajna impreza.

 

- Skąd wziąłeś się w tej, jak to mówisz, normalnej dyscyplinie sportu?
- Trudno wskazać taki dokładny moment "startu". Najpierw było harcerstwo (czyli 36. Harcerska Drużyna Czerwonych Beretów) i wyjazdy w góry - zdobywanie szczytów czy dłuższe rajdy piesze. Można zatem powiedzieć, że "płynnie" trafiłem do ultramaratonów górskich. W efekcie w 2006 roku postanowiłem po raz pierwszy wziąć udział w Kieracie na 100 km w Gorcach. Odnalazłem się w tym, choć oczywiście początkowo była to pełna amatorka z mojej strony. Zamiast ultramaratonu - taki swoisty przełaj na orientację (śmiech). Od tego czasu staram się uczestniczyć w każdej kolejnej edycji tej imprezy. A ponieważ człowiek chce się rozwijać, to szukałem możliwości spróbowania swoich sił w innych zawodach.

 

- I stąd Bieg Siedmiu Szczytów, czeska Karkonoszowa Setka i Zamieć na Skrzycznem?
- Dokładnie. Nie ma co udawać - wkręciło mnie to. Bieg Siedmiu Szczytów był takim podniesieniem sobie poprzeczki, bo… ile razy można przebiegać tę samą setkę (śmiech).

 

- Umówmy się - po prostu jesteś uzależniony od endorfinek.
- Nie, to nie kwestia zwiększonego wydzielania hormonów szczęścia (śmiech). Dla mnie o wiele ważniejsze jest to, że w czasie takiego biegu mam sporo czasu dla siebie. "Czyszczę głowę". Ultramaratony górskie to odskocznia od problemów dnia codziennego. Człowiek musi mieć taki swój azyl w życiu, żeby nie zwariować. Mieć czas, żeby na spokojnie o wielu sprawach móc pomyśleć, a przy okazji poobcować z naturą.

 

- Po jakim dystansie z tych 240 km Biegu Siedmiu Szczytów czujesz, że głowa jest "wyczyszczona"?
- W zasadzie proces "czyszczenia" rozpoczyna się już na około tydzień przed startem. Myślisz o tym, co należy przygotować, ile musisz się wyspać oraz jakie sprawy zawodowe i prywatne trzeba koniecznie pozamykać i załatwić. Obserwujesz prognozy pogody i ustalasz taktykę biegu, co wbrew pozorom jest niezmiernie istotną kwestią. W końcu głównie chodzi o to, żeby w całości dotrzeć na metę.

 

- Podobno na takich imprezach obowiązkowo musisz mieć ze sobą gwizdek. W "normalnych" dyscyplinach to raczej atrybut sędziego.
- Gwizdek jest niezbędny z prostego powodu - gdyby na przykład na dwusetnym kilometrze komuś coś się stało i "stoczyłby się" bez sił z głównego szlaku trasy, to nikt go nie zobaczy. W takim stanie człowiek czasem nie ma siły krzyczeć. Wówczas gwizdek może uratować życie. Inna sprawa, że w trakcie takich zawodów między uczestnikami wytwarza się swoista solidarność. Bywa i tak, że ktoś poświęca kilkanaście minut swojego biegu, aby wraz z kontuzjowanym kolegą zaczekać na pomoc. Nie walczysz przecież przede wszystkim z kimś, ale głównie ze sobą i własną słabością.

 

- Twoje najtrudniejsze momenty na trasie Biegu Siedmiu Szczytów?
- Sporo tego było. Zdarzały się sytuacje, że ze zmęczenia zasypiałem na trasie. Po prostu - mózg się wyłączył, a przynajmniej przestała działać rejestracja teg,o co się dzieje dookoła mnie, zaś organizm "szedł na autopilocie". Można powiedzieć, że na kwadrans urywa się film. Jesteś na mecie i orientujesz się, że nie pamiętasz konkretnego odcinka trasy, którą przecież pokonałeś. Natomiast najmocniej "w kość" dostałem chyba na moim pierwszym B7S, gdy na 60 km przed metą skręciłem kostkę. Bolało jak cholera, ale jakoś dokuśtykałem i nie zszedłem z trasy.

 

- Dokuśtykałeś 60 km. Sympatycznie. A teraz będzie niesmacznie. Rozwolnienie się zdarzyło?
- To akurat dla mnie najmniejszy problem, który zazwyczaj rozwiązuje się czekoladą (śmiech). Ale rozumiem, że chcesz rozbawić czytelników żartami z mojego organizmu. To powiem ci, że w tej kwestii najlepsze są dowcipy związane z halucynacjami. Widzisz rzeczy, których nie ma. Krzaki, drzewa, kamienie przybierają takie formy postaci, że trudno to opisać. Raz przez kilka minut obserwowałem małego chłopaczka, który chciał wrzucić list do skrzynki. I wszystko byłoby w porządku, gdyby chłopaczek nie okazał się drewnianym kijem opartym o furtkę (śmiech).

 

- Wyzywałeś sam siebie na trasie?
- Zdarzało się… różnie. Najczęściej w ciężkich momentach "pluję sobie w brodę", że zamiast siedzieć wygodnie w domu na kanapie i jeść coś dobrego, to biegnę gdzieś po ciemku przez las i nie do końca wiem, gdzie jestem. Ale to krótkie chwile słabości, rekompensowane przez radość na mecie, którą można streścić w dwóch słowach: "Dałem radę!".

 

- Piękniejszy jest wschód czy zachód słońca?
- To są te momenty, dla których warto brać udział w takich imprezach. W Biegu Siedmiu Szczytów mam okazję oglądać wspaniały wschód słońca wchodząc na Jagodną i Sasankę przed Przełęczą Spalona. Obracając się widzę pasmo Śnieżnika, które już pokonałem. Na grzbietach wschodzące słońce, a doliny spowite jeszcze w porannej mgle. Niezwykłe wrażenie. Ale i zachody potrafią być piękne. Na przykład widok ze szczytu Szczelińca zapiera dech. Warto zatrzymać się tam na chwilę i nasycić zmysły.

 

- Bieg Siedmiu Szczytów ma "liniową" trasę, z punktu A do punktu B. Ale ty masz za sobą również zimową Zamieć na Skrzycznem (zdjęcie obok - fot. Julita Chudko), gdzie podążasz po pętli, tam i z powrotem. Po której pętli chce ci się wymiotować?
- Ha! Żeby jeszcze było czym, to może bym i zwymiotował (śmiech). A mówiąc poważnie - specyfika tego biegu polega na tym, że tu przede wszystkim walczy… głowa. Jeśli pokonasz sześć pętli to masz ogromną ochotę na to, żeby nie ruszać na siódmą czy ósmą. Możesz skończyć, kiedy chcesz i twój czas będzie zaliczony do klasyfikacji. Przecież jesteś ma mecie. Co więcej, będąc na trasie widzisz sporo ludzi przed sobą i nie wiesz, ilu z nich nie wyruszy na kolejną pętlę. Paradoks polega więc na tym, że możesz nikogo już nie minąć, a mimo to awansujesz o dziesięć lokat, bo zdołałeś pokonać ten dystans jeszcze raz.

 

- Po ilu dniach od zakończenia takich zawodów trasa "wychodzi z nóg"?
- Po pierwszych 240 km dochodziłem do siebie przez tydzień, ale w kolejnych edycjach było już znacznie lepiej. To kwestia wytrenowania organizmu. Wiadomo, że otarcia, bąble i odciski to normalność w tej dyscyplinie, ale wytrzymałość mięśniowa zależy de facto przede wszystkim od przygotowania. Obecnie jestem w stanie już po dwóch czy trzech dniach iść na luźne wybieganie. Nie jest tak, że po zawodach mówię sobie, że "już nigdy i przenigdy" w nich nie wystartuję.

 

- Nie myślałeś o startach w tradycyjnych biegach? Takich jak Jastrzębska Dziesiątka?
- Wiedziałem, że o to zapytasz (śmiech). Uważam, że jestem zbyt wolny na takie imprezy, dlatego wybrałem ultra, gdzie, oprócz szybkości, liczy się też parę innych rzeczy. Mogę oczywiście przebiec 10 km poniżej 40 minut, ale w jakim celu? Nie kręci mnie również bieganie maratonów po asfalcie. Dla mnie 42 km w takich warunkach jest trochę… nudne. Wolę góry. Są ciekawsze.

 

- Góry tylko do biegania, czy również do zdobywania?
- Również. Mont Blanc i Elbrus zdobyłem wraz z drużyną harcerską kilkanaście lat temu, natomiast niedawno udało się zaliczyć Kilimandżaro podczas podróży służbowej.

 

- No właśnie, masz dość ciekawą pracę. Nosi cię po świecie. A zaczynałeś w Zespole Szkół Górniczo-Elektrycznych przy Harcerskiej.
- Dokładnie. Naszym wychowawcą był Krzysztof Smyczek. Porządny człowiek i dobry nauczyciel. A co do pracy, to obecnie jestem inżynierem elektrykiem w fińsko-szwedzko-szwajcarskiej firmie ABB. Wiąże się to z lataniem po całym świecie, choć ciężko to  nazwać podróżowaniem. W znacznej większości przypadków widzę tylko lotnisko i zakład, w którym trzeba czegoś dopilnować lub uruchomić. Kenia i Kilimandżaro to był wyjątek od reguły.

 

- A poza Kenią były między innymi USA, Rosja za Uralem, Arabia Saudyjska i Katar. Naprawdę jest tam tak obrzydliwie bogato?
- Tak, szejkowie są panami życia. Tam wszystko powstało na piachu. Z drugiej jednak strony - widać też ogromną biedę ludzi z Indii czy Pakistanu, którzy pracują dla tych szejków w niewolniczych warunkach po czternaście godzin dziennie.

 

- Wróćmy jeszcze do sportu. Wiem, że twoim celem jest ukończenie ultramaratonu wokół Mont Blanc. Najpierw jednak musisz spełnić pewne warunki.
- Już je spełniłem. Zaliczyłem odpowiednie minima, ale z uwagi na zainteresowanie tą imprezą ludzi z całego świata organizatorzy losują szczęśliwców, którzy mają prawo stanąć na starcie, ja w tym roku tego szczęścia nie miałem. Ultramaraton Mont Blanc to 170 km ciężkiego biegu i 11 tysięcy metrów przewyższenia, ale wszystko rekompensują przepiękne widoki i atmosfera. Dlatego do tych zawodów zgłaszają się tłumy ludzi. Nie będę zanudzał, na czym polega system losowania, ale mogę powiedzieć, że jeśli nie za rok, to za dwa lata na pewno będę mógł wziąć w nim udział, jeśli zdrowie pozwoli.

 

- Mont Blanc to jest TO sportowe marzenie Krystiana Korzańskiego?
- Szczerze mówiąc, to ultramaratonów jest coraz więcej i naprawdę jest w czym wybierać. Jednym z marzeń jest udział w biegu WSER 100 - Western States Endurance Run na sto mil, w Stanach Zjednoczonych, który uważany jest za kolebkę biegów ultra.

 

rozm. mg

KOMENTARZE

  • tadzik | 28/05 godz. 14:15

    Diodak miło było cię poznać i wystartować z Tobą w Jastrzębskich wymiataczach!chociaż nie wiedziałem jeszcze że tak szybko ci to pójdzie ja byłem chyba 8-my pozdrawiam!

  • | 22/05 godz. 08:06

    Szacunek dla tego pana.

  • jasnet.pl | 20/05 godz. 09:45

    Komentarze do tego tekstu zostały wyłączone!
    Minął okres dodawania komentarzy.

Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies
Zamknij X