Dzisiaj jest: wtorek, 21 maja 2024   Imieniny: Donat, Tymoteusz, Walenty

więcej ›

PUBLICYSTYKA

A to ciekawe

Amerykanki, alkohol i...

Co polski żołnierz na misji studiował w czasie, kiedy „odcedzał beztrosko kartofelki”? Dlaczego „żarełko” w Afganistanie było robione pod Amerykanów? Co w Ghazni oznaczał syndrom samotności? Z jakich powodów amerykańskie żołnierki nie tolerowały męskiej golizny? To tylko niektóre pytania, jakie zadaliśmy Maćkowi – jastrzębianinowi, który wrócił z misji w Afganistanie. Tym samym zapraszamy Czytelników na kolejną – drugą już – odsłonę jego „afgańskich wspomnień”. Lektura niekoniecznie do łóżka...

Druga połowa listopada. Niedziela. Maciek rozgląda się po bazie. Solidne ogrodzenie – zwieńczone drutem kolczastym i wieżyczkami – nie robi na nim najlepszego wrażenia. Na szczęście upał, który jeszcze niedawno „pustoszył” żołnierskie morale, nieco zelżał. Wciąż jednak nie można go lekceważyć. Jastrzębianin wyciąga z bocznej kieszeni plastikową butelkę i gasi pragnienie. Jak każdy tutaj boi się odwodnienia.

Maciek o „afgańskiej zmorze”, odwodnieniu: „Musieliśmy pilnować na każdym kroku, żeby się nie odwodnić. Nawet stojąc przy pisuarze żołnierz mógł postudiować sobie ciekawą tabelę, którą miał na wysokości oczu. Był na niej odwzorowany kolor moczu i odpowiadająca mu ilość wody w organizmie. Kiedy mocz robił się ciemny, włączał się dla nas dzwonek alarmowy”.

Żołnierz spogląda na zegarek. Kilka minut po trzynastej. Pora obiadowa. W namiocie, który pełni z sukcesem rolę stołówki, tłumnie i gwarno. Hindusi, zapewniający w bazie catering, robią, co w ich mocy, żeby wszyscy byli zadowoleni. Obowiązuje zasada samoobsługi. Tym razem wybór Maćka pada na stek i „świeże” owoce z puszki. W chwilę potem lustruje wnętrze namiotu. Kilkusekundowe wahanie. Wreszcie rusza w kierunku stolika, gdzie właśnie ktoś wymówił nazwisko polskiego premiera. Zaciekawiony, przysiada się do swoich „nowych-starych” kompanów z polskiego kontyngentu.

O żołnierskim wikcie i „nawijaniu” na misji (o polskim premierze – może innym razem): „Nie da się ukryć, że jedzenie było robione trochę pod Amerykanów. Niemal każdego dnia obowiązkowy hamburger i tosty w ilościach hurtowych. Z drugiej strony – nie było aż tak źle. Zresztą, jeśli ktoś miał, dajmy na to, wyrafinowane podniebienie, mógł za dodatkową kasę skorzystać z usług restauracji, która znajdowała się na terenie bazy. Były też sklepy prowadzone przez Afgańczyków. Jakie było drugie pytanie? Nawijka na misji? Faktycznie, masz rację, podejrzewając, że żołnierze walczyli w ten sposób ze stresem. Rozmawiało się na różne tematy, także te dotyczące polskiego premiera. Swoją drogą, najgorszy scenariusz na misji to taki, kiedy człowiek zamyka się w sobie i skazuje tylko na swoje towarzystwo”.

Kolejny punkt programu. Siłownia. Popularne miejsce spotkań. Szczególnie w niedziele, kiedy większość żołnierzy ma „wolne”. Maciek podaje swój numer IP i wpisuje godzinę wejścia do namiotu, gdzie zlokalizowano „siłkę”. Zaledwie po kilku krokach dopada go „deja vu”. Gwar jak na stołówce. Zaaferowane twarze rozmówców. Gestykulacja między jednym a drugim machnięciem hantlami. Jeden z ćwiczących – ten, którego twarz nabiegła krwią – opowiada o swoim spotkaniu z amerykańską... żołnierką.

O kobietach w amerykańskiej armii: „Na terenie bazy w Ghazni pojawiały się od czasu do czasu Amerykanki. Głównie dlatego, że ich armia stopniowo przejmowała od nas obowiązki. Ten żołnierz, o którym już mówiłem, zżymał się, bo jego amerykańska koleżanka po fachu kazała mu schować podkoszulek w spodnie. Bo niby to było takie seksistowskie. Wiesz, oni tam mają bzika na punkcie poprawności politycznej i równości. A tak w ogóle z kobietami na misji jest cienko. Zostaje ci tylko... Internet”.

„Hey, mister! Look to my shop!” – Maciek słyszy, jak ktoś desperacko próbuje zwrócić jego uwagę. Obraca głowę i widzi starszego mężczyznę, który wymachuje obiema rękami. Zaciekawiony podchodzi bliżej. „Chodź! Chodź!” – rozmówca przechodzi płynnie na język polski – „Zobacz, co tutaj mam!” Mówiąc to, osobliwym gestem wskazuje na swój stragan. Młody żołnierz przeciera ze zdumienia oczy. Jakby za chwilę miał dostać oczopląsu. A jego wzrok przeskakuje z towaru na towar. Z drucianych majtek na sztylety. Z kamieni szlachetnych na buty z logo skaczącego kota. Z kaszmirowej arafatki – wprost w objęcia komputerowych gier. Sędziwy Afgańczyk zachęca go do transakcji. Zapewnia, że jeśli zostanie sfinalizowana, oboje będą zadowoleni. „Dobra cena! Good price! For you and me!” – przekonuje łamaną angielszczyzną. Maciek zwraca uwagę na drewnianą misę. „Ile? How much?” – pyta, wskazując na wybrany towar. W odpowiedzi pada, że trzydzieści dolarów, bo misa to prawdziwy cud afgańskiego rękodzieła. „Dam dziesięć...” – proponuje żołnierz. Afgańczyk załamuje teatralnie ręce, ale schodzi do dwudziestu dolarów. Kontrpropozycja Maćka – dwanaście „papierów”. I znowu lament handlarza. Ostatecznie drewniane naczynie „poszło” za piętnaście dolarów amerykańskich. Cotygodniowej tradycji hadżi stało się zadość...

O hadżi, afgańskim targu: „W każdy wtorek i niedzielę żołnierze mogli iść na hadżi. Wówczas afgańscy kupcy rozstawiali swoje stragany i handlowali wszelkim dobrem. Wiesz co, najlepiej będzie, jak od razu zapytasz mnie, czego nie mieli, bo wymienianie towarów, znajdujących się w ich ofercie, zajęłoby nam całe popołudnie. Powiem ci tylko, że ceny były konkurencyjne. I gdybyś chciał kupić swojej dziewczynie, powiedzmy, szal z kaszmiru, dałbyś za niego dwa, góra trzy dolary. W Polsce nie do pojęcia! Osobny temat to robienie interesów z Afgańczykami. Uwierz mi, targują się, jakby byli na końskim targu! Oni, co prawda, przekonują, że zarabiają dolara na każdym towarze. Ale moim zdaniem kilku z nich dorobiło się małej fortuny dzięki handlowi na terenie bazy. Ci to mają siłę przekonywania...”

Pod wieczór Maciek wraca „na kwaterę”. Jest czas, żeby sprawdzić pocztę, wejść na „fejsa”, pogadać z rodziną przez telefon, może obejrzeć film. Kiedy decyduje się na jedną z opcji, do jego uszu dociera nieśmiałe pukanie. To kolega z logistyki, dla którego – jak twierdzi – jest ostatnią deską ratunku. Po krótkiej pauzie gość przechodzi do meritum, pytając, czy Maciek nie ma na zbyciu „pół literka”? Chciałby przywieźć z Afganistanu oryginalny amerykański mundur, a mocną walutą, poza dolarami, jaka obowiązuje w bazie jest alkohol.

O handlu wymiennym i używkach na misji: „Na misji kwitnie handel wymienny. Ty masz mundur, ja zdobyłem cudem trochę alkoholu. Możemy zrobić dobry deal. Co zaś się tyczy używek, to trzeba rozróżnić dwie kwestie. Bo z narkotykami nie spotkałem się i w czasie mojej zmiany nawet nie słyszałem o takim przypadku. Natomiast alkoholu oficjalnie nie było. Ale gdybyś podpytał, to ten czy ów odpowiedziałby, że da się zdobyć, zrobić, pogadać z kim trzeba. Polak, jak chce, to potrafi!”

fot. pixabay

wtorek, 2 cze 2020, Damian Maj

KOMENTARZE

  • jukina | 09/06 godz. 09:01

    Ciekawy jest obraz misji z "tej strony".

  • jasnet.pl | 02/06 godz. 15:29

    Komentarze do tego tekstu zostały wyłączone! Minął okres dodawania komentarzy.

zobacz wszystkie komentarze

ARTYKUŁY

27/08

Windy w GSM

0

więcej

BLOGI

22/02

W co gra MZK?

29

18/02

Radni hipokryci

7

więcej blogów

KALENDARZ

Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Pliki cookie pozwalają na poznanie twoich preferencji na podstawie zachowań w serwisie. Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Poznaj szczegóły i możliwości zmiany ustawień w Polityce Cookies
Zamknij X